wtorek, 11 marca 2014

Rozdział 11

    

     W dalszym ciągu, nie mogę pojąc co stało się Danielowi. No dobra, wkurzył się bo podważyłem jego autorytet, ale to nie powód do próby zabicia mnie! Gdyby nie Lena to pewnie bym nie żył. No wkurzyłem się, cholera! Ale trzeba się ogarnąć. Przez otworzeniem szafki, poczułem się dziwnie. Nie mogłem się ruszyć. - Michael, co ty wyprawiasz?- krzyknął jakiś chłopak.
- Nie wiem. Coś mi każe to robić!- krzyknął przerażony Michael. Spróbowałem się odwrócić, i na całe szczęście udało mi się to. Przede mną stał szesnastoletni chłopak o ciemnych, wręcz czarnych włosach. Posturą podobny do mnie. Miał białe oczy, które powoli zaczęły zalewać się krwią lub inną czerwoną cieczą.
- Chłopie, uspokój się i przestań robić... to co robisz.- powiedziałem nieco poddenerwowany.
- Ale nie mogę! Coś mi rozkazuje to robić!- mówił roztrzęsiony.
- Bracie, postaraj się rozluźnić.- podszedł do niego jakiś chłopak. Był bardzo podobny do domniemanego brata, z tą różnicą że miał brązowe włosy. Złapał go za ramię i szepną do ucha.- Postaraj się zagłuszyć ten głos. Wiem że potrafisz.- na te słowa Michael zamknął oczy a ja poczułem jak mogę się ruszać. Nie powiem, byłem przerażony. Odsunąłem się pod drzwi i usiadłem. Zacząłem ciężko wzdychać. Po chwili podszedł do mnie brat Michaela.
- Wszystko dobrze?- zapytał z troską.
- Tak, jasne.- odpowiedziałem i energicznie wstałem z ziemi. Podszedłem do szafki, otworzyłem ją, zdjąłem kimono i wyciągnąłem swój sweter. Założyłem go a strój schowałem z powrotem do szafki. Zamknąłem ją i wyszedłem.
      Zmierzając ku wyjściu, usłyszałem jak ktoś mnie woła. Odwróciłem się i zobaczyłem, biegnącą w moim kierunku, Lenę.
- I jak tam? Jak się czujesz?- zapytała.
- O wiele lepiej, dzięki.
- Słyszałam o tym... incydencie w szatni. Co mu się stało?
- Mówił że coś mu kazało mnie unieruchomić.
- Dziwne, bo to nie pierwszy raz. Kiedyś też miał takie odpały.
- Serio? To fajnie że ktoś mnie przed nim ostrzegł.- powiedziałem uśmiechając się.- Ale muszę cie przeprosić. Muszę iść do domu.
- Jasne. To do jutra, tak?
- Tak. Do jutra.- pożegnałem się z nią i wyszedłem z budynku. Poszedłem w kierunku domu. Za parę minut miała zaczynać się próba do występu. Będąc nie daleko, zauważyłem jak moi przyjaciele czekają na mnie przed furtką. Lecz był z nimi ktoś jeszcze. Będąc coraz bliżej, mogłem rozpoznać czwartą osobę. Był to Brandon.
- Cześć wam!- powiedziałem podchodząc bliżej.
- Hej. 
- Cześć.
- To co, zaczynamy?- zapytałem.

- Jasne, a Brandon nie będzie przeszkadzał?- zapytała Emilly, patrząc na brata.
- Zgłupiałaś? Jasne że nie! Każdy jest mile widziany w moim domu.- oznajmiłem wesoło a przyjaciele spojrzeli się na mnie badawczym spojrzeniem. Od śmierci rodziców starałem się nie wpuszczać nikogo w mury domu. Po chwili poprawiłem się.- No, prawie każdy.
       Weszliśmy do środka budynku. Rozebraliśmy się i poszliśmy najpierw do kuchni. Ciotka Madge była cała zapłakana. Iss i ja podeszliśmy do niej a reszta stanęła za nami.
- Co się stało?- zapytałem kucając obok niej.
- Co się stało?- powtórzyła moje słowa i spojrzała na mnie.- Nie chciałam żebyś zobaczył mnie w takim stanie, ale skoro mleko się przelało, pora ci powiedzieć...
- Więc słucham.- podniosłem się, przysunąłem krzesło i usiadłem na nim. Widać było że to co ciotka chce powiedzieć nie jest proste. Isabelle usiadła obok mnie. Nastała chwila milczenia, którą przerywały szlochy kobiety. Po chwili zaczęła.
- Bo widzisz... babcia Łucja, ona...
- Co? Co jest z babcią?- zapytałem nerwowo.
- Nie żyje. Umarła dziś rano, na całe szczęście we śnie.- na te słowa zamurowało mnie. Każdy znał moją babcię. Była bardzo pomocna. Nieraz pomagała Nathanowi nocując go u siebie czy pożyczając pieniądze na zakupy. Była naprawdę kochaną kobietą. Zawsze uśmiechnięta, niebieskooka o siwych włosach staruszka. Miała 89 lat. Po początkowym niedowierzaniu, stwierdziłem że to prawda. Po jaką cholerę ciotka miała by kłamać na temat własnej matki! Ona dobrze wiedziała że byłem z nią zżyty jak z nikim innym. Wszyscy byliśmy... Nerwy puściły i zacząłem płakać razem z ciocią. Wstaliśmy z krzeseł, objęliśmy się i płakaliśmy. Płakaliśmy na każde wspomnienie o kochającej babuni. Dlaczego ona? I to akurat teraz? Poczułem jak ktoś za mną, obejmuje mnie. Obróciłem głowę i przez łzy widziałem jak Iss i Emilly także się do nas przytulają. Nathan i Brandon opierali się o wejście do kuchni. Każdy płakał. To był drugi, najgorszy dzień w moim życiu. O niemal zginąłem na treningu i jeszcze dowiedziałem się że moja kochana babcia umarła! Każdy na moim miejscu by zapewne płakał i przeżywał.
       Po godzinie ogarnęliśmy się. Nathan mówił że jeśli nie czuję się na siłach, możemy przełożyć próbę na kiedy indziej, ale czasu było coraz mniej. Sobota powoli się kończyła, jutro niedziela a w poniedziałek mamy występ przed całą szkołą. Nie zgodziłem się i chwiejnym krokiem poprowadziłem ich do garażu. Po drodze kilka łez wydobyło mi się z oczu. Otworzyłem go i weszliśmy do środka. Isabelle usiadła za perkusją, Nathan i Emilly wzięli swoje gitary a ja usiadłem przed nimi chwytając mikrofon w dłoń. Brandon najwyraźniej pogubił się bo nie wiedział co miał zrobić. Powiedziałem żeby wziął drugą pufę i usiadł obok albo przy szafce, stojącej niedaleko.
- Matt, jesteś pewny że chcesz dzisiaj ćwiczyć?- zapytała Iss.
- Tak, zaczynajmy już.- powiedziałem automatycznie spoglądając gdzieś w bok. Isabelle wzięła więc do dłoni swoje pałki, uderzyła nimi o siebie i zaczęła grać. Nathan i Emilly także się włączyli. Ni stąd ni zowąd zacząłem śpiewać. Sam nie wiedziałem jak to robię. Słowa same wydobywały mi się z ust. Po chwili ucieszyłem się że chociaż jedna rzecz się udała. Mój uśmiech był tak szczery że każdemu poprawiły się humory. Ale jak to ja, musiałem pochrzanić słowa. I zaczęliśmy od nowa. Było kilka takich momentów, że albo słowa mi się myliły, albo któreś z gitarzystów źle zagrało jakąś nutę. Choć i tak najśmieszniejsza byłą kłótnia Nathana i Emilly o to że któreś nieumyślnie wyciągnęło kabel z gitary, bo zapomniałem wcześniej dodać że to były gitary elektryczne. Ogólnie dzisiejsza próba trwała, wyjątkowo, cztery godziny. Spojrzałem na zegarek. Była 21.30. Odłożyłem mikrofon i powiedziałem że czas się zbierać. Przytaknęli mi i powoli opuszczaliśmy garaż.
- I jak? Podobało ci się, braciszku?- zapytała Emilly zakładając rękę na szyję brata. Dziwnie to wyglądało bo on był od niej wyższy. To był widok upadającej Statuy Wolności, wyciągnięta ręka wyżej niż ona sama. Łatwo to sobie wyobrazić.
- Jeszcze się pytasz? To było zajebiste! Nie wiedziałem że macie takie talenty.
- W sumie, my też nie.- powiedział Nathan a wszyscy zaczęli się śmiać. Tak, humor mi się poprawił. Weszliśmy do domu a Isabelle, Emilly i Brandon ubrali się i poszli do siebie. My z Nathanem poszliśmy do kuchni. Ciotce było już lepiej bo widząc mnie, uśmiechnęła się nawet. To dobry znak, naprawdę. Po chwili usłyszeliśmy walenie do drzwi. Komuś bardzo zależało na dostaniu się do środka. Nathan podszedł do drzwi, otworzył je i do środka wpadł przerażony Daniel. Złość na niego także mi przeszła. Jego oczy świeciły na niebiesko, co oznaczało że musiał z kimś, lub czymś walczyć. Od razu wybiegłem z domu. Na podwórku było czysto więc wyszedłem za furtkę. I tu moim oczom ukazały się nie demony, a jakieś dziwne mutanty. Co śmieszniejsze, złapali moim przyjaciół! Zawołałem Nathana, który stał w drzwiach. Podbiegł do mnie prędko. Jego tatuaż już się ruszał. Gdy zauważył jak Brandon, Emilly i Isabelle walczą z mutantami, bez chwili przemyślenia czegokolwiek, rzucił się w wir walki. Ja po chwili też. Oczy, całej naszej paczki zaczęły się świecić. Spojrzałem na Brandona. Jego oczy świeciły się na czerwono, co znaczy że odzyskał moce. Gdy mutanty zaczęły się na nas rzucać, brat Emilly stworzył barierę, która chroniła nas przed ich atakami. Lecz długo nie wytrzymała, gdyż ich było o wiele, wiele razy więcej. Tarcza pękła jak bańka mydlana, a wrogowie rzucili się na nas. Nathan użył mocy i powietrze stało się tak lodowate, że czułem jak krew mi zamarza. Poczułem jak ktoś trzyma mnie za rękę. Emilly. Dzięki niej znowu było mi ciepło. Ona sama już trzymała Nathana zaś Brandon trzymał Iss. Jednak moc ognia nie jest tak niebezpieczna i bezwzględna jak każdy mówi. Pierwszy rząd mutantów padł na ziemię jak posągi. Ich krew zamarzła na tyle, żeby każdego unieruchomić. Lecz nie było czasu na radość bo zbliżała się kolejna, bardziej niebezpieczna fala.

___________________________________________________________________

Osobiście nie jestem jakoś specjalnie zadowolona z tego rozdziału. Wydaje mi się jakby czegoś tu brakowało, ale nie wiem czego. Próbowałam go pisać kilka razy ale inne były jeszcze dziwniejsze. Szczerze mówiąc, ten rozdział to jest czwarta poprawka, więc... 
Może tak, jak się w ogóle prezentuje? Co o nim myślicie? Nie jest aż tak tragiczny, jak uważam??
Piszcie komentarze <3
Pozdrawiam i do kolejnego,
Elfik Elen
PS. PRZYPOMINAM O TRWAJĄCEJ DO KOŃCA TYGODNIA ZABAWIE "ZAPYTAJ ADMINA"

4 komentarze:

  1. Nie jesteś zadowolona?
    A mnie się podoba i to bardzo :)
    Choć ponawiam pytanie: Gdzie są przecinki?!
    Przykre, że babcia Matta umarła.
    Początek genialny, ktoś chyba nie przepada za Blackwater'em i przez innych próbuje skrócić jego życie.
    Także walka z mutantami ciekawie napisane, w ogóle Twoją mocną stroną są opisy :)

    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi sie <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Nadrabiam dzisiaj rozdziały na blogach i nie wiem czemu ciągle trafiam na jakieś smutne momenty. Ta śmierć babci szczerze wstrząsnęła mną. Ostatnio jestem przewrażliwiona na śmierć kogokolwiek. I skąd na końcu wzięły się te dziwne mutanty? Jestem tego ciekawa. Rozdział fantastyczny.
    Pozdrawiam ♥

    http://szkolaastridlilo.blogspot.com
    http://magicznaprzystanblogowelfik.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja nie uważam, że rozdział jest zły! Jest dobry.
    Szkoda mi babci Matta. W ogóle jakiś taki zrypany dzień miał. Współczucia, chłopie, współczucia! *klepie go po plecach* Naff jest z tobą, głowa do góry XD! (tak,kocham Matta *___*)
    Ciekawa jestem co będzie dalej z tą następną falą demonów! Pisuj szybko ^___^

    OdpowiedzUsuń