poniedziałek, 1 września 2014

Blog brata

Tak jak pisałam wcześniej, że powiem wam o pojawieniu się bloga mojego brata, to będę właśnie o tym pisała.

Tak więc jest blog mojego brata. Oto link ---> LINK <--- (spokojnie pani/panie, otworzy się w nowym oknie)

Sama będę zaglądała i zachęcam też was do tego.
Także to tyle.

Pozdrawiam,
Elfik JoWita

wtorek, 19 sierpnia 2014

Bardzo, bardzo ważne!!

Długo się zbierałam aby to napisać, więc proszę was, nie krzyczeć za mocno.

Cała sprawa będzie kręciła się wokół rozdziałów. Jak widzicie, długo nic nie było i długo nic nie będzie. Tak, dobrze przeczytaliście.

Więc ogłaszam, że ZAWIESZAM działalność bloga na czas NIEOKREŚLONY. 

Spowodowane to jest tym, że kiedy siadam do laptopa, by przynajmniej zapisać parę pomysłów, to w mojej głowie tworzy się czarna dziura i nic nie pamiętam. Możliwe też jest, że za bardzo przejmuję się pierwszym dniem w liceum. Mój brat także się tym lekko martwi, ale ma do tego podejście "na luzie", a ja niestety panikuję.

 Także jak na ten moment, blog jest zawieszony. Oczywiście pojawi się notka o ewentualnym powrocie czy też, jak obiecywałam, napiszę o pojawieniu się bloga mojego brata.

Więc, ja się z wami żegnam.

Pozdrawiam serdecznie,
Elfik JoWita/Elfik Elen

czwartek, 14 sierpnia 2014

Informacje

Tak, więc jeśli chodzi o rozdział, to pojawi się najpóźniej w połowie następnego tygodnia co spowodowane jest tym, że mój zlot rodzinny się kończy i każdy wraca do siebie, więc trzeba  się pożegnać, itp...

I jak na ten moment, najbliższy specjal na ileś tam odwiedzin, będzie po dobiciu do 5000.

Apeluję o cierpliwość :)

To tyle. Życzę miłego dnia.
Elfik JoWita

sobota, 2 sierpnia 2014

Rozdział 28




        Mięło półtorej tygodnia od tamtego dnia. I muszę to przyznać, Nathan strasznie się zmienił. Odkąd dowiedział się że zostało oddany bo coś tam, zamknął się w sobie. Przestał o siebie dbać. Nie odzywa się do nikogo, poza Emilly. Ostatnimi czasy często u nas przebywa. Martwi nas jego stan. Także w szkole sobie nie radzi. Wcześniej był uważany za wzór do naśladowania, teraz jest wyśmiewany. Szkoda na niego patrzeć. Gdy chcę mu jakoś pomóc, porozmawiać to uciekał. Ale wyjaśniła się też kwestia z moim... naszym dziadkiem. Rzeczywiście nim jest lecz nie chce dalej powiedzieć czemu odszedł od babci. Ale powiedział że to było dla naszego dobra. Okazało się także że jest jednym ze Złodziej Czarów, tyle że już dawno nie służy w Organizacji. Odszedł z własnej woli. Właśnie wracałem ze szkoły i spotkałem Daniela. On i ciotka także martwili się o Nathana. Madge mówiła że któregoś dnia udało mu się z nim porozmawiać, ale to nie przypominało rozmowy. Ledwie coś napomknął i zaszył się w swoim pokoju.
- Cześć. I jak tam? Lepiej z nim? Dalej się z niego naśmiewają?- pytał, dołączając do mnie. Chyba wracał z pracy. W sensie w tej w barze.
- Co ty! Dalej się nie odzywa do nikogo. Jedynie Emilly umie do niego dotrzeć, ale że umówili się że nie będzie mówiła tego co on jej mówi, to dotrzymuje słowa i milczy w tej sprawie. W szkole dalej się śmieją. Dzisiaj nie wytrzymałem i...
- I co?
- I przyłożyłem jednemu gościu, nie mów tego ciotce.
- Nie ma sprawy. Ale to dobrze że stanąłeś w obronie brata.- uśmiechnąłem się. Może i głupie było bić tamtego gościa ale, dziwnie to zabrzmi, od razu lepiej mi się zrobiło. Właśnie dochodziliśmy do domu. Zacząłem wyciągać klucze i jednym z nich, otworzyłem furtkę, potem drzwi od domu. Dziwne, były otwarte. Spojrzałem na Daniela. Otworzyłem niepewnie drzwi i usłyszeliśmy głośny huk w salonie. Daniel wbiegł do środka, a ja za nim. Naszym oczom ukazały się dwa demony.
- Co one tutaj robią, do cholery?!- krzyknąłem. Wrogowie warknęli głośno i zaczęli biec w naszym kierunku. Wyciągnąłem rękę w kierunku kranu i po chwili zaczęła z niego lecieć woda. Stworzyłem dwie kule wody i rzuciłem nimi w demony. Siła odrzutu była średnia, więc jedynie się przewrócili. Daniel nabrał trochę wody i stworzył dwie włócznie. Rzucił na nie zaklęcie trwałości i podał mi jedną. Gdy tylko przeciwnicy podbiegli do nas, wbiliśmy ostrza naszych broni w ich ciała. Syknęli przeraźliwie i zamienili się w czerwono-czarny dym, który kierował się do wyjścia. Daniel ponownie nabrał wody i stworzył wodną siatkę, którą złapał jedne z obłoków. Drugi zdążył wylecieć z domu. Po chwili dym w siatce przybrał postać demona i patrzył na nas mściwym spojrzeniem.
- Czego tu szukaliście!?- Daniel krzyknął do czerwonego stwora, lecz ten jedynie warknął. Po chwili oczy Daniela stały się dziwnie zielone. Demonowi także oczy przybrały zielony kolor.
- Jeszcze raz, czego szukaliście?
- Kan-azz so-viel-oh ee-sa eh-vaz geh-boe ee-sa.- odpowiedział demon. Nie rozumiałem ni w ząb co powiedział, lecz wiedziałem że to w języku runicznym.
- Co on powiedział?- zapytałem patrząc to na demona, to na Daniela.
- Jakiejś księgi. Ale jakiej?- zwrócił się do stwora.
- Rye-ee-doe oe-thah-lah doh-gaz ahl-geez ee-sa now-theeez eh-vas yer-ah.
- Co teraz powiedział?
- Rodzinnej. Szukali Księgi Rodzinnej, lecz po co demonom coś takiego?- oczy Daniela przybrały normalny kolor a siatka, w której uwięziony był demon, zniknęła więc potwór skorzystał z okazji i uciekł.
- Co to Księga Rodzinna?- zapytałem. Daniel poszedł do kuchni i usiadł na krześle. Dołączyłem do niego i usiadłem na przeciwko.
- Księga Rodzinna jest to księga w której zapisane są dzieje rodziny danego zaklinacza. Zapisane są tam różne zaklęcia czy receptury alchemiczne a także różne ważne sprawy. W przypadku twoim i Nathana w waszej księdze może być zapisane dlaczego was rozdzielono.
- To już wiemy. Rozdzieli nas bo nadchodziła Noc Połączenia.
- To ktoś w waszej rodzinie miał dwie moce?
- O czym ty gadasz?- zapytałem. Nie wiedziałem o niczym takim i z resztą myślałem że można mieć tylko jedną moc a ty taka rewelacja...
- Noc Połączenia jest jak normalna noc, lecz podczas niej niemowlę urodzone w rodzinie zaklinaczy otrzymuje moc po którymś z rodziców lub dziadków. Jest niebezpieczna wtedy, gdy dziecko odziedziczy moc po rodzicu lub dziadku z dwoma żywiołami.
- Półtorej tygodnia temu ja i Nathan mieliśmy ten sam sen. Babcia gadała w nim o tej nocy i bardzo jej zależało by nas rozdzie...- i wtedy mnie olśniło. Ja i Nathan nie mamy mocy po rodzicach, tylko od któregoś z dziadków. Pytanie brzmiało, od babci czy dziadka?
- Co jest?
- Wiesz gdzie mogę znaleźć naszą Księgę?
- Zapewne w bibliotece Organizacji, jak wszystkie. Jeśli już zamierzasz tam iść, to weź ze sobą Nathana. Może będzie tam napisane dokładnie dlaczego was rozdzielono.
- Masz rację. Dobra, to ja idę po niego. Na razie!- zerwałem się z krzesła i pobiegłem do szkoły. Nathan miał jeszcze dodatkowe zajęcia we czwartki i zawsze zostawał dwie godziny dłużej.
        Gdy tylko dotarłem do budynku szkoły, spotkałem Emilly. Była roztrzęsiona.
- Co się stało?- zapytałem podchodząc do niej.
- Nathan... uciekł z ostatniej lekcji.
- To chyba dobrze. Stary Nathan wraca.- zaśmiałem się.
- Ale nie w tym sensie. Szliśmy korytarzem i coś go naszło i zaczął płakać. Mike to zobaczył i zaczął się z niego śmiać. Nathan nie wytrzymał i wybiegł ze szkoły. Ale to dosłownie przed chwilą. A jak zrobi coś sobie?
- Spokojnie, Nathan nie należy to takich. Ale skoro niedawno wybiegł, to czemu go nie widziałem? Przecież to jest jedyna droga ze szkoły do domu. Chyba że...
- Wcale tam nie poszedł.- dokończyła za mnie brunetka.- Lecz w takim razie gdzie?
- Nie wiem. Może do parku?
- Nie, od spotkania z waszym dziadkiem tam nie chodzi.
- Do jakiegoś KFC czy coś?
- W takim stanie? Wątpię.
- To co na cmentarz by polazł?!- zawołałem rozkładając bezradnie ręce.
- Ty tam chodziłeś jak miałeś doła. Może i on tak zrobił?
- W sumie. Tą drogą też by tam trafił. Pójdziesz ze mną?
- Bardzo bym chciała, ale zaraz przyjeżdża po mnie mama i jedziemy odebrać tatę z lotniska.
- No dobra. To do zobaczenia. Jak go znajdę to napiszę.- przytuliliśmy się na pożegnanie i pobiegłem na cmentarz. Mam nadzieję że tam będzie, bo jak nie to nie mam pojęcia gdzie mógł by się zaszyć. W połowie drogi zrobiłem się zmęczony, więc przestałem biec i szedłem. Minąłem jedną latarnię, potem wielkie drzewo i znalazłem się przy bramie cmentarza. Dawno tutaj byłem. Chyba nie zjawiałem się tutaj od pogrzebu babci. Tak, chyba tak. Wszedłem na terytorium cmentarza i zacząłem szukać Nathana. Cisza. Żadnej żywej istoty. Po chwili pomyślałem że może poszedł na grób naszych rodziców. Tak też było. Gdy byłem niedaleko, zobaczyłem blondyna. Tak jak obiecałem Emilly, wyciągnąłem telefon i wysłałem do niej sms-a, w którego treści napisałem że odnalazłem zgubę. Nathan siedział na ławce i wpatrywał się w nagrobek. Usiadłem obok niego i spojrzałem na niego. Jego wzrok był nieobecny a twarz bez wyrazu. Jego zarost był teraz bardzo widoczny. Wyglądał o wiele, wiele starzej.
- Jak się czujesz?- zapytałem. Po chwili skarciłem się w myślach za to pytanie. Nath spojrzał na mnie.
- A jak mam się czuć? Beznadziejnie.- odpowiedział. Otworzyłem szerzej oczy ze zdziwienia. Nie oszywał się do mnie od prawie dwóch tygodni. Nastała cisza. Teraz oboje gapiliśmy się na nagrobek, jak na zbawienie.
- Mogę cię o coś zapytać?- nie odpowiedział. Jedynie skinął lekko głową. Zrobiłem głęboki wdech i jeszcze głębszy wydech.- Dlaczego uciekłeś z zajęć? Martwiłem się o ciebie. Emilly też się o ciebie martwiła, bała się że sobie coś zrobisz.
- A czy ja prosiłem kogoś o martwienie się?!- Nath zerwał się z ławki - To wasz problem że macie jakieś dziwne myśli, że niby coś sobie zrobię! A uciekłem dlatego że miałem już dość! Miałem dość tego jak te palanty się ze mnie śmieją i szepczą na mój temat! Nie wiesz jak to jest, gdy cała szkoła się z ciebie nabija a dodatkowo dowiadujesz się o tym że zostałem oddany przez jakąś głupią Noc Połączenia!- wybuchł. I wcale mu się nie dziwię. Po chwili zaczął płakać. Wstałem i podszedłem do niego, przytulając po bratersku. Wtulił się we mnie jak małe, bezbronne dziecko. Szkoda mi go było, ale nie cofnę czasu. Po kilku minutach uspokoił się i puściliśmy się.
- Wiesz, chyba wiem jak dowiedzieć się odpowiedzi na pytanie które cię tak trapi...- zacząłem. Po chwili spojrzał na mnie i po raz pierwszy od kilku dni widziałem jak się uśmiecha. Mimowolnie się uśmiechałem a ten złapał mnie barki.
- Więc mów. Tu i teraz.
- Najpierw musimy iść do biblioteki Organizacji. Tam będziemy musieli znaleźć naszą Księgę Rodzinną i, jeśli wierzyć temu co Daniel mówił, znajdziemy odpowiedz na to i na wiele innych rzeczy.
- Super. To chodź!- zawołał i pociągnął mnie za rękę i pobiegliśmy do wyjścia. Na chwilę się zatrzymaliśmy, bo wypadł mi telefon. Podniosłem go i teraz szliśmy normalnym tempem.
- Czym jest ta Księga Rodzinna?- zapytał po chwili.
         Podczas drogi do ośrodka Organizacji, wyjaśniłem mu czym jest ta księga i co w niej możemy znaleźć, czyli wszystko to, co powiedział mi Daniel. Po kilku minutach znaleźliśmy się pod wejściem. Weszliśmy i okazało się że jak na praktycznie środek tygodnia, to dużo ludzi łazi po ośrodku. Lecz był jeden problem. Ani ja, ani Nathan nie wiedzieliśmy gdzie jest biblioteka. Pytaliśmy napotkanych ludzi, lecz także nie kojarzyli gdzie może być. Po chwili zobaczyłem dziadka. Przecież mówił że wypisał się z szeregów zaklinaczy... Podszedłem do niego, przywitałem się i zapytałem gdzie jest biblioteka. Skoro był zaklinaczem, a nawet Złodziejem Czarów to musi wiedzieć takie rzeczy. Okazało się że biblioteka jest na trzecim piętrze. Po wyjściu z windy należało iść prosto, do końca korytarza, potem skręcić w lewo i w połowie drogi obrócić się w prawo i stuknąć w ścianę. Jak dziadek powiedział, tak my zrobiliśmy.
       Po wejściu do biblioteki, byłem w szoku. Nie sądziłem że to będzie aż takie wielkie pomieszczenie. Pułki z książkami zawieszony były aż pod sam sufit. Regały także były wysokie. Staromodne żyrandole, jeszcze na zwykłe świece i kamienne ściany. Poczułem się jak w średniowiecznym zamku. Lecz po jakieś sekundzie napotkaliśmy pewien, wielki problem. Tutaj jest od groma i ciut ciut książek a my nie wiemy jak wygląda na nasza Księga Rodzinna. Sądziłem że będzie tutaj tak samo jak w Harrym Potterze, że każda aleja będzie jakoś nazwana. Tam był "dział ksiąg zakazanych", to tutaj mogli by zrobić tabliczkę z napisem "Księgi Rodzinne". I życie było by łatwiejsze, serio! A tak, szukaj wiatru w polu! Weszliśmy w pierwszą alejkę, otworzyliśmy każdą książkę, lecz żadna nie była tą, której szukaliśmy. Dwie godziny w plecy. Weszliśmy w drugą. Ten sam rezultat i kolejne dwie godziny zmarnowane! Powoli trafiał mnie szlag! Myślałem że krew mnie zaleje, lecz po chwili Nathan wszedł w trzecią alejkę i na dzień dobry wyciągnął naszą Księgę Rodzinną. Zaśmiał się a ja poczerwieniałem na twarzy. Podszedłem do niego i usiedliśmy na ziem po turecku, otwierając księgę. Wyglądała na bardzo starą. Miała brązową, skórzaną okładkę a strony były podniszczone. Znajdowały się tutaj także czerwone zakładki zrobione z jakiegoś sznurka. My od razu zaczęliśmy szukać czegoś o tej Nocy Połączenia.

___________________________________________________________

LOL. Myślałam że rozdział będzie dłuższy, a wyszedł jak zwykle ;( Ubolewam nad tym.
Ale, walić jego długość. Teraz wasza kolej na pisanie. Dziabnijcie jakiś komentarz. Krótki, długi, jednosłowny, jakikolwiek. Każdy cieszy tak samo i tworzy wielkiego banana na moim ryjku.
Także wy do klawiatur i piszcie komentarze, a ja znikam.
Pozdrawiam i do kolejnego,
Elfik Elen

niedziela, 27 lipca 2014

4000 odwiedzin, teraz tutaj? No kaman!

Smutna? Nie.
Oburzona? Nie!
Wkurwiona? Też nie!
To co ci? Kolejne cztery tysie!

Tak kochani! To jest prawda! Liczba "4000" zaraziła także i tego bloga! Nawet nie wiecie jaka to radocha. Może to nie jest wiele, ale dla mnie to jest jeden, niepodważalny dowód na to, że jednak zdobyłam czytelników. Tych stałych i tych nie, ale ich mam i to właśnie WAM, czytelnicy, dziękuję za to!

Ta liczba wprawia mnie w niebywałą radość, bo... jednak znaleźli się ludzie, którym spodobała się moja twórczość. Kurwa... to zaczyna brzmieć jak pożegnanie... Zmieniamy klimat!

W związku z tym wydarzeniem, jak to ja, planuję coś. I myślę nad tym, by napisać wam ile chcecie faktów (w komentarzach proszę o ich liczbę, tylko możliwą do spełnienia) o opowiadaniu, o pierwszych założeniach i takie tam. Jesteście na to chętni? To piszcie w komentach liczbę faktów, lub jeśli nie to napiszcie własne propozycję a ja postaram się je spełnić :)

No, to tyle. Rozradowany elfik żegna się ze swoimi kochanymi czytelnikami i widzi się z nimi w kolejnym rozdziale. (nie, nie wiem kiedy będzie)

środa, 23 lipca 2014

Rozdział 27

UWAGA!
W tym rozdziale pojawią się przekleństwa.
Osoby nie lubiące czytać takich słów, bardzo przepraszam.
A, i rozdział ogólnie może sprawiać wrażenie "z dupy", za co także przepraszam.
___________________________________________________________________
 
 


    -Ty jesteś Matt, Matt Blackwater?- zapytała nas postać stojąca dalej za nami. Z tonu głosu rozpoznałem że to mężczyzna. Spojrzałem na Nathana, potem na Lenę i razem w trójkę obróciliśmy się. Wstaliśmy z ławki i stanęliśmy przed mężczyzną. Przed nami stał starszy człowiek z wyraźnymi zmarszczkami na twarzy, jak i na rękach. Jego oczy były koloru zielonego, chociaż może bardziej szmaragdowego. Włosy miał siwe a ścięty był niczym mnisi z zakonu Franciszkanów. Gdy tylko spojrzał mi prosto w oczy, poczułem lekki ból. Syknąłem i mężczyzna znów spuścił wzrok.
- Przepraszam, do tej pory nie umiem tego kontrolować.- powiedział cofając się o krok. Po chwili przypomniało mi się, że zadał mi wcześniej pytanie.
- Ta, tak. Jestem Matt Blackwater, ale skąd mnie pan zna? Nigdy pana nie widziałem.
- Czyli wymazała wszystkie wspomnienia, dobrze.- mężczyzna przytaknął swoim słowom i znów spojrzał mi w oczy. Tym razem nic nie poczułem, jedynie jego wzrok.
- Teraz możesz sobie że jestem wariatem lub czymś w tym rodzaju, ale jestem twoim, waszym... dziadkiem.- zrobiłem wielkie oczy i spojrzałem zdezorientowany na Nathana. Ten także był zaskoczony. Niedawno przerabiał ze mną podobny epizod. Po chwili zaśmialiśmy się głośno i jakoś tak śmialiśmy się jak oszalali. Jedynie Lena miała poważny wyraz twarzy. Obróciła się i odeszła o kilka kroków od nas. Starzec także miał kamienną twarz. Wcale się nie przejął, że razem z Nathanem go w tej chwili wyśmiewamy. Wręcz przeciwnie. Jego twarz przybrała znany mi wyraz twarzy. Zrozumienie. Wiedział że tak zareagujemy.
- Masz, znaczy, ma pan na to jakieś, no nie wiem... dowody?- zapytał Nathan z lekkim rozbawieniem.
- Nie wiem czy to można uznać jako dowody. Zacznijmy od początku. Nazywam się Joseph  Patterson i byłem mężem Gwendolyn Patterson, waszej babci.
- Skąd znasz jej imię?- zapytałem a raczej warknąłem zdenerwowany. Może wcześniej było zabawnie, ale teraz robi się poważnie.
- Ponieważ...
- Z resztą, mniejsza z tym. I co? Myśli pan że teraz tak panu uwierzę? Och przybył mój dziadek, którego za cholery nie pamiętam?! Myli się pan. Może i ma pan to samo nazwisko co moja świętej pamięci babcia, ale to nie znaczy że może pan mówić ze był jej mężem, do cholery! A poza tym, ona jak i moja mama, opowiadały mi o dziadku. I wie pan co? Był kawałem skurwysyna. Zostawił babcię gdy urodziła się moja mama i Derek, jej brat.
- Aż tak ci Eva z Gwendolyn nakłamały ci na mnie? Przecież Gwen doskonale wiedziała czemu odchodzę! To prawda, po moim odejściu kazałem jej zmienić lub usunąć wszelkie wspomnienia o mnie! Nie moja wina że w tamtym momencie ważniejsze było...- starzec przerwał w pół zdania i ugryzł się w język. Prychnąłem i spojrzałem na niego.
- Co takiego ważnego było od żony w ciąży, spodziewającej się porodu?!- krzyknąłem mu prostow w twarz i nie wiedzieć kiedy, stałem tuż obok jego. Nathan podszedł do mnie i odciągnął do tyłu.
- Nieważne. I tak byś nie zrozumiał.- mężczyzna spuścił głowę.
- W takim razie uważam naszą rozmowę za zakończoną. I prosiłbym, aby pan już więcej nie zaczepiał mego brata, ani mnie, ani nikogo kogo znamy.- powiedział Nath i razem z nim oddaliliśmy się od starego i podeszliśmy do Leny. Była nieobecna. Błądziła gdzieś wzrokiem, a gdy stanąłem przed nią, otrząsnęła się.
- Wszystko gra?- zapytałem patrząc na nią z troską.
- Tak, tak. Chodźmy już. Dziewczyny i Tyler będą czekali przy wejściu do parku.- powiedziała śląc mi promienny uśmiech. Wydawało się, że serio z nią wszystko w porządku, więc złapaliśmy się za rękę i we trójkę poszliśmy w kierunku wejścia.
          Tak jak Lena nam powiedziała, Iss, Emilly i Tyler czekali na nas przy wejściu. Byli bardzo weseli, gdy zobaczyli Nathana po tylu dniach. Zaproponowałem żebyśmy poszli wszyscy do jakiegoś baru, typu McDonadl czy KFC. Zawsze tam lubiliśmy przesiadywać. Zgodzili się i poszliśmy do pierwszego zaproponowanego przeze mnie lokalu. Tam na spokojnie porozmawialiśmy i pożartowaliśmy o napchaniu w siebie fastfood'u nie mówiąc. Gdy wybiła godzina 22.15, razem z Nathanem pożegnaliśmy się z towarzystwem i poszliśmy do domu.
           Gdy przekroczyliśmy próg korytarza, łączącego się z kuchnią zobaczyłem jak ciocia siedzi na sofie w salonie z jakimś zdjęciem w ręce. Nathan poszedł w kierunku lodówki a ja podszedłem do Madge. Oglądała właśnie zdjęcie babci Gwen. Zrobiła je dosłownie kilka godzin przed śmiercią babci. Wyglądała tak ślicznie na fotografii. Tak beztrosko, tak spokojnie. Cóż, nigdy nie wiadomo kiedy przyjdzie na ciebie czas. Ciotka właśnie przejechała palcem po zdjęciu i zaczęła płakać. Usiadłem obok niej i przytuliłem. Wiedziałem że przeżywa śmierć babci, ale nie że aż tak. Też za nią tęsknię ale trzeba żyć dalej. Potuliliśmy się z ciocią i razem z Nathanem, który obserwował sytuację z
krzesła w kuchni, poszliśmy na górę.
- Matt, może to dziwnie zabrzmi ale... czy opowiesz mi coś o twoich rodzicach? Znaczy moich, znaczy naszych, no wiesz o co chodzi.- zapytał zamykając za sobą drzwi do mojego pokoju. Usiadłem przy oknie, a mój brat na przeciwko mnie, czyli na łóżku. Oczywiście Mike wypełzł z pod niego i usiadł obok mnie a następnie wskoczył na Nathana i położył mu się na kolanach.
- Polubił cię.- powiedziałem po chwili ciszy, wskazując na psa.- Coś o rodzicach... Zależy co chcesz usłyszeć.
- Dlaczego mnie oddali, a ciebie zatrzymali?- zamurowało mnie. Spojrzałem na niego bardzo zdziwionym wzrokiem, lecz on wydawał się pytać na serio. Mrugnąłem kilkakrotnie i przełknąłem ciężko ślinę.
- Skąd mam to niby wiedzieć?
- Sam mówiłeś że śnią ci się, więc zakładam że powiedzieli dlaczego to zrobili i teraz chcę to wiedzieć.- przetarłem oczy a następnie całą twarz. Wydałem z siebie ciche jąknięcie i złapałem się ręką za głowę.
- Skoro tego chcesz, nie odmówię. Gdy przyśnili mi się wtedy, gdy powiedzieli kto jest moim bratem, zapytałem o to samo o co ty teraz mnie.- znów nerwowo przełknąłem ślinę.- I powiedzieli że to było dla naszego dobra. Kilka dni później, akurat wtedy gdy wypuścili mnie z lecznicy, znów mi się przyśnili. Powiedziałem że wiesz o tym, że jesteśmy rodziną i znów zapytałem dlaczego to zrobili. Lecz nie odpowiedzieli nic, a sen się urwał.- podniosłem głowę i spojrzałem na niego. Wydawał się zagubiony w tym wszystkim. No i się nie dziwię. Sam byłem skołowany po tym jak powiedzieli że rozdzielali nad mając na celu nasze dobro, lecz kto normalny tak robi?! Sam nie znałem na to odpowiedzi. Nastała cisza, którą przerywał sapiący przez sen Mike i odgłos naszego oddychania.
- Idę do siebie.- Nathan zmarszczył czoło i wyszedł z pokoju. Chyba nie do końca wierzył że rozdzielono nas dla naszego bezpieczeństwa. Ale powiedziałem mu to, co powiedzieli mi rodzice. Przecież nie okłamywałbym go. Zerknąłem na zegarek. Była 23.00. Ściągnąłem z siebie ubrania i rzuciłem się na łóżko, przykryłem kołdrą i zasnąłem.
       - Evo, chodź na chwilę. Musimy porozmawiać.- usłyszałem kobiecy głos dobiegający zza ściany. Podszedłem tam i spojrzałem w kierunku dobiegającego wcześniej polecenia. Zobaczyłem kobietę o siwych, krótkich włosach ubraną w niebieską garsonkę i białe buty na płaskiej podeszwie. Gdy się obróciła, zamurowało mnie. To była babcia Gwen. Ale, przecież nie żyła, więc jak... No tak, przecież to sen. Po chwili usłyszałem za sobą kroki. Obróciłem się i ujrzałem mamę. Przeszła przeze mnie, dosłownie, i podeszła do babci.
- O czym chcesz mówić? Za chwilę wychodzę.
- O twoich dzieciach. Wiesz że za dwa dni jest Noc Połączenia.
- Wiem. I dla twojej wiadomości razem z Adamem zajęliśmy się tym.
- Znasz moje zdanie w tej sytuacji. Jeden z chłopców powinien trafić do Sky'ów. Od zawsze chcieli mieć dziecko a w ten sposób będą je mieli.
- Wiesz co? Jesteś chora myśląc że oddam moje dziecko! Może to i nasi najlepsi przyjaciele, ale to moi synowie i ja decyduję co z nimi zrobię!- mama krzyknęła i po chwili w pokoju zaczął padać deszcz. Babcia jednym gestem przegnała wodę i chmury. To ona też była zaklinaczką? To by tłumaczyło słowa tego gościa z parku, gdy mówił że wymazała nam pamięć o nim.
- Tak, to twoi synowie lecz pomyśl o tym co stanie się im w Noc Połączenia. Jeśli nie będą od siebie na tyle daleko, żeby Węzły się osłabiły to może ich to zabić! Kochanie, ja wiem że to jest okrutne, oddać swoje dziecko, ale to jest jedyne wyjście w tej sytuacji. No nawet gdyby przeżyli połączenie to moc by ich zniszczyła! Żadna żywa istota nie może pomieścić w sobie mocy dwóch żywiołów, Evo! Dlatego błagam cię, jeśli chcesz by twoje dzieci żyły, oddaj jedno z nich Sky'om.- babcia podeszła do mamy i przytuliła ją mocno, gdyż ta zaczęła płakać. Następnie sen urwał się i obudziłem się. Od razu spojrzałem na zegarek. Była 3.49. Byłem spocony jak świnia! Cały się lepiłem od potu. Przeczesałem równie mokre od potu włosy i wstałem z łóżka. Podszedłem do okna i otworzyłem je. Poczułem jak lekki powiew wiatru biegnie po całym moim ciele. To było przyjemne, aczkolwiek lekko chłodnawe doznanie. Zamknąłem okno i wyszedłem z pokoju, kierując się do kuchni. Lecz ktoś już tam był, o czym świadczyło zapalone światło. Ziewnąłem i wszedłem do pomieszczenia. Przy stole siedział Nathan, trzymający się za głowę. Jego ciało dziwnie się trzęsło, jakby płakał. Usiadłem obok niego i klepnąłem lekko w plecy.
- Odejdź!
- Nie, dopóki nie powiesz mi czemu płaczesz. Pamiętasz nasz układ, zawsze mówimy sobie co nam na sercu leży. Więc, słucham bekso.- zaśmiałem się i poczułem jak Nathan wymierza mi kuksańca między żebra. Skrzywiłem się a ten się uśmiechnął.
- Ja ci dam beksę, pacanie.
- No więc czego ryczysz?
- Bo... miałem sen. I byłem tak ja, tyle że jako jakiś obserwator, nie jako uczestnik zdarzenia i dwie kobiety. Jedna była młoda, druga stara. I ta młoda Eva się nazywała.
- Jak nasza mama.- powiedziałem cichutko. Najwyraźniej mieliśmy ten sam sen.
- Powiedz mi, dlaczego to mnie oddali?- Nathan spojrzał mi prosto w oczy. Nie wiedziałem co mam mu odpowiedzieć. Bo kto wie co powiedzieć w takim momencie?

_____________________________________________________________

No, zgadzam się z wami. Wreszcie pojawił się rozdział. Długo przymierzałam się do napisania go i zajęło mi to jedną noc i dwa dni. No i są tego rezultaty, ale mam nadzieję że wyszło w miarę znośnie. I mogę wam powiedzieć, że w kolejnym rozdziale Matt i Nathan, dowiedzą się czemu musiano ich rozdzielić i czym jest Noc Połączenia.
No, więc piszcie co sądzicie, gdyż każdy komentarz jest bardzo budujący.
Pozdrawiam was!
Elfik Elen
       

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział 26



      Jest już godzina 15.30. Odkładam torbę w korytarzu i wychodzę z domu, kierując się do domu Leny. Przecież dzisiaj zaczyna codzienne uzdrawianie Nathana. Mam nadzieję że to w czymś pomoże, bo jak nie to kolejny członek mojej rodziny przejdzie na tamten świat, czego bardzo nie chcę. Sam postaram się jakoś pomóc, lecz moje moce uzdrawiania są bardzo ograniczone i w tej chwili potrafię jedynie zasklepić małą ranę po zacięciu czy coś a nie, ranę po wbiciu sztyletu w brzuch a dodatkowo cofnąć zakażenie. Niee, to już wyższa szkoła jazdy, którą ogarnia Lena, więc puki co ona będzie to robiła a ja będę jedynie donosił wodę lub coś. Zastanawiam się właściwie, czemu od razu nie zgarnąłem jej do mnie. Przecież zostawilibyśmy swoje rzeczy u mnie i z mojego domu jest o wiele bliżej do lecznicy, niż od Leny. No ale cóż, za głupotę trzeba płacić. Z racji tego że jestem w jakiejś jednej czwartej trasy, wyciągnąłem słuchawki z kieszeni, podłączyłem do komórki i włączyłem odtwarzać muzyki. Po chwili zaczął padać deszcz. Świetnie, a ja nie mam ani kaptura, ani parasola. Zacząłem biec do pobliskiego przystanku. Dotarłem tam w dwie, może trzy minuty i usiadłem na ławce. Byłem cały mokry, a niby mały deszczyk padał. Pogoda potrafi być zwodnicza. Mimo że lubiłem taką pogodę, to teraz zaczynam jej powoli nienawidzić. I jak na nieszczęście, zaczął wiać wiatr. No, w końcu mamy jesień, to czego ja się dziwię... Zrobiło mi się odrobinę zimno, więc postanowiłem trochę się poruszać, a wyszło co do czego że wyciągnąłem słuchawki z uszu, schowałem je do kieszeni i pobiegłem do domu Leny. Im byłem bliżej, tym bardziej robiło mi się zimno. Dziwne, nawet bardzo.
      Gdy w końcu dobiegłem do celu, powiał tak silny i zimny wiatr, że powaliło mnie na kolana a pogoda po chwili wyładniała, to znaczy, deszcz przestał padać i wyszło słońce a wiatr unormował się i wiał sporadycznie. Wziąłem głęboki wdech i wstałem z asfaltu. Po chwili zamknąłem oczy i pomyślałem że woda wypływa z mojego ubrania i jestem suchy. Mimowolnie wyciągnąłem odrobinę lewą rękę a woda opuściła moje, teraz suche, ubranie. Ciecz rzuciłem gdzieś w trawę i zapukałem do drzwi. Po chwili otworzyła mi je mała dziewczynka o czarnych, długich włosach i zielonych oczach. Była nieco podobna do Leny, ale przecież ona nie ma rodzeństwa.
- Cześć. Możesz zawołać Lenę?- zapytałem dziewczynkę.
- Cześć. Wiesz co, ładny jesteś. A kim jesteś? Jej chłopakiem?
- Dziękuje.- zaśmiałem się.- Eee... można tak powiedzieć. To jak, zawołasz ją?
- A gdzie pójdziecie?
- Odwiedzić mojego brata w szpitalu.
- A co mu się stało?- zapytała z wyraźnym przejęciem w głosie.
- Miał wypadek.
- A jaki?
- Alex, nie za dużo pytań?- zaśmiała się Lena podchodząc do drzwi.- Przepraszam za nią.- zwróciła się do mnie.
- Nie ma sprawy. Fajnie mi się z nią rozmawiało.- spojrzałem na szatynkę i ukucnąłem przy niej.- Mam nadzieję że jeszcze nie raz porozmawiamy. Do widzenia.
- Pa, pa.- pomachała mi energicznie na pożegnanie i gdy odeszliśmy, zamknęła drzwi.
- Czyli mam konkurencję?- zapytała Lena, chytrze mi się przyglądając.
- To twoja siostra?
- Tak.
- To masz konkurentkę.- powiedziałem
- Wiesz co!- posłała mi kuksańca między żebra.- Zboczeniec!- zaśmiała się. Zrobiłem smutną minę i spuściłem głowę.
- Oj, nie obrażaj się.-  powiedziała łagodnym tonem podnosząc mnie za brodę.
- No dobra.- powiedziałem szybko i objąłem ją w pasie i obróciłem się razem z nią. Zaśmiała się głośno a ja mimowolnie także się zaśmiałem. Gdy dotknęła stopami ziemi, objęci powędrowaliśmy do lecznicy.
     Po godzinie dotarliśmy do budynku. Weszliśmy do środka i pokierowaliśmy się do biura lekarza Nathana, pana Mouse. Zapukaliśmy i wpuścił nas do wnętrza pokoju.
- Panie doktorze, to jest właśnie Lena.
- Miło mi poznać.- powiedział wyciągając do niej rękę. Blondynka uścisnęła mu dłoń i usiadła na krześle, stojącym przy jego biurku.
- Mam nadzieję że to co nam Matt o tobie mówił, jest prawdą.
- Zależy co o mnie mówił.- zaśmiała się.
- O mocy uzdrawiania.
- A to tak, potrafię uzdrawiać. Byłam jedną z najlepszych uzdrowicielek przed wstąpieniem do Organizacji.
- Świetnie, to czyli pomożesz nam?
- To jest brat mojego chłopaka, jestem zobowiązana pomóc.
- Zatem, zapraszam Was za mną.- powiedział i ręką wskazał nam wyjście. Pokierowaliśmy się prosto do sali, w której leżał Nathan. Mouse powiedział Lenie na czym ma się skupić podczas uzdrawiania, i weszliśmy we dwoje do sali a lekarz poszedł po wodę. Nathan aktualnie siedział na łóżku z laptopem na kolanach. Chyba nie zauważył że weszliśmy, bo nie zareagował. Podeszliśmy bliżej i usiedliśmy przed nim, zamykając laptop.
- No ej! Ja tu w Simsy grałem!- zawołał.
- To nie pograsz. Rozbieraj się i kładź na plecy.- powiedziała Lena, próbując ukryć rozbawienia. Mina mojego brata była tak śmieszna, że nie wytrzymaliśmy i zaczęliśmy śmiać się jak małe dzieci. Ten udawał że się na nas obraża i podkulił nogi pod brodę, oparł się na nich i zakrył rękoma.
- Ty, młody, tylko bez takich.- powiedziałem dalej rozbawionym głosem.
- Jaki młody, jaki młody? A może to ja jestem tym starszym.
- Nie ma możliwości. Wczoraj sprawdziłem akt urodzenia, twój i mój. Niby tam nie było godziny porodu, ale była placówka w jakiej nas rodzono. Zadzwoniłem do położnej i zapytałem który był pierwszy. Brunet czy blondyn? Powiedziała że brunet, gówniarzo! Więc nie fochaj się i rób co blondi kazała.
- Ty! Jaka blondi?!- postałem po głowie.
- Przepraszam, Rób co Lena kazała.- poprawiłem się z uśmiechem na ustach. Zaśmialiśmy się we troje.
- No na co czekasz?- zapytała normalnym głosem blondynka patrząc na Nathana.- Zdejmuj koszulę i pokaż co tam masz.- znów się zaśmiała.
- To samo co on.- powiedział podnosząc ręce.
- Tak? Ale to ciebie mam uzdrawiać, nie jego. No dalej, Nath, zaraz lekarz z wodą przyjdzie.
- Dobra.- burknął i ściągnął koszulkę. Albo mi się zdawało, albo mój braciszek przypakował.
- Trenowałeś coś?- zapytałem.
- Nie, a co?
- Bo poprzednio nie byłeś aż tak... rozbudowany.- spojrzał na swój brzuch i sam się zdziwił.
- Wiesz że nawet nie wiedziałem.
- Chłopaki, pojaracie się później waszym torsami a ja z chęcią popatrzę, ale będę uzdrawiała. Więc, blondynku na łóżko a ty bruneciku siadaj gdzieś.- Lena podwinęła rękawy i na stołku, który stał obok łóżka Nathana, postawiła misę z wodą, którą przyniósł lekarz. Uniosła rękę nad misą i zamknęła oczy, które po chwili otworzyła. Świeciły się na niebiesko a połowa zawartości misy, uniosła się. Rękę skierowała nad ranę na brzuchu Nathana i obniżyła tak, by woda ją dotykała.
- Brr... ale zimna.- blondyn drgnął gdy woda go dotknęła. Zmarszczył czoło a wokół rany, skóra zrobiła się czerwona.
- Lena, tak to ma wyglądać?- zapytałem zaniepokojony.
- Tak. Te wszystkie zanieczyszczenia, jakie się dostały do organizmu, muszą znajdować się przy ranie bo gdy będę ją zasklepiała, to pierwszo wydostanę te całe zakażające gównewko.
      Po dwóch godzinach, Lena skończyła. Wszyscy byliśmy zdziwieni że w ciągu tak krótkiego czasu oczyściła ranę, pozbyła się zakażenia i zasklepiła ją całą, pozostawiając jedyne bliznę. Lekarz myślał że będzie trzeba kilka dni a tu takie zaskoczenie. Mouse powiedział nam że nawet dzisiaj wypuści Nathana, bo wszystkie inne badania robił rano. Zadowoleni spakowaliśmy go i czekaliśmy przy gabinecie lekarza na wypis. Po pięciu minutach dał nam ten świstek i wyszliśmy. Poszliśmy do parku porozmawiać. Nathan chciał żeby zadzwonić do Isabelle i Emilly, więc wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do dziewczyn. Powiedziały że z chęcią spotkają się z nami a przy okazji zgarną Tylera. Ostatnio Iss zaczęła z nim kręcić i chyba coś z tego będzie. Gdy doszliśmy do naszego miejsca, usiedliśmy na ławce i czekając na dziewczyny, rozmawialiśmy o różnych sprawach. Lecz po chwili ktoś nam przerwał.

__________________________________________________________________

Przyznam się do czegoś, ten rozdział pisałam razem z bratem. I teraz mam dla was zagłostkę. Kto co pisał?? Jestem ciekawa czy zgadniecie. Jak pisałam, piszemy identycznie więc powodzenia.
A tak z innej beczki, jak się prezentuje rozdział? Mam nadzieję że się podoba, bo jak nie to... popadnę w depresję... Nie no, żartuję. Piszcie szczerze :)
No, to ja czekam na komenty.
Pozdrawiamy,
Elfik Elen plus jej brat
     

Wiadomość, a raczej półtorej wiadomości...

Zapewne nie ogarniacie o co mi biega, więc wyjaśniam.

Pełna wiadomość jest taka, że kolejny rozdział pojawi się dzisiaj. Taak, po dwóch tygodniach spięłam dupę i piszę rozdział. Więc, rozdział pojawi się dziś, ale pewnie pod wieczór.

I teraz ta połówka drugiej. Chodzi o to że ostatnimi czasy dużo dzieje się w moim życiu. Wiecie, czułe zakończenie roku, czekanie na wieści czy się dostałam czy nie i no wakacje. Więc przechodząc do rzeczy, rozważam możliwość "przepisania" blogów, mojemu bratu, który także pisze, tak samo jak ja, po prostu identycznie. Więc jeśli bym to zrobiła, to pewnie nie zauważylibyście jakiejkolwiek zmiany. Ale mówię, to jeszcze nic pewnego, więc luz. Jak postanowię to zrobić, to Was powiadomię.

DZIĘKUJE ZA UWAGĘ I JAK PISAŁAM, ROZDZIAŁ BĘDZIE WIECZOREM.

piątek, 13 czerwca 2014

Rozdział 25



        - Chyba Cię coś boli?- Nathan zaśmiał się niczym szaleniec.
- No nie, taka jest prawda. Już jakiś czas temu śnili mi się rodzice i powiedzieli o tym wszystkim.- powiedziałem i nastąpiła cisza, którą przerywało szlochanie pani Sky. Dalej popłakiwała. Szkoda mi jej. Musiała uświadomić swoje dziecko że jest adoptowane, straszne. I dla niej i dla Nathana. On natomiast już nie płakał tylko był silnie zdezorientowany. Po jego minie widać było że to był dla niego cios. Nie wiedział co ma powiedzieć. Otwierał kilkakrotnie usta, lecz po chwili je zamykał i podśmiewał się jak opętany.
- Wiem że to dla ciebie jest cios.- zaczęła pani Sky łapiąc syna za rękę. Ten spojrzał na nią mściwie i oderwał swoją rękę. Jego matka posmutniała jeszcze bardziej.
- No to chyba logiczne! I na dodatek dopiero mi o tym mówisz!- prychnął.- Cudownie, po prostu cudownie!
- Wcześniej nie byłeś...
- Co nie byłeś, co nie byłeś kobieto?! W normalnych rodzinach zastępczych od razu mówi się swoim wychowankom o tym że są adoptowani! O ja pierdolę!- krzyknął i złapał się za głowę powtarzając przekleństwo kilkakrotnie.
- Nath, proszę cie, uspokój się.- powiedziałem lecz od razu tego pożałowałem. Spojrzał na mnie gniewnym spojrzeniem.
- A ty czemu od razu mi nie powiedziałeś, co?- zapytał a spuściłem głowę. Nie wiedziałem co mam mu powiedzieć.- No odpowiedz do kurwy nędzy!- krzyknął.
- Bo się bałem! Bałem się twojej reakcji! I zresztą sam nie byłem do końca pewien tego co mi powiedzieli, nie wiedziałem co o tym myśleć więc się na mnie nie wydzieraj, dobra?!- nie wytrzymałem i sam krzyknąłem. Poczułem się, dziwnie to zabrzmi, lepiej. Wstałem z metalowego stołka i podszedłem do okna. Na zewnątrz padał deszcz. Nie dość że tutaj napięta atmosfera, to na dworze taka pogoda. Super, nie ma co. I nie wiem czemu, zacząłem płakać. To chyba dla mnie za dużo emocji jak na jeden dzień. Miły początek, nerwowy środek i zapewne smutny koniec. Po chwili poczułem jak ktoś klepie mnie po plecach.
- Stary, przepraszam. Nie chciałem na ciebie krzyczeć...- zacząłem a po chwili stało się coś dziwnego, przynajmniej dla mnie. Nathan przytulił mnie po bratersku. Myślałem że zamierza mnie uderzyć czy coś w tym rodzaju a tu taka niespodzianka. Miła oczywiście. I ten zaraz także zaczął ryczeć.
- To ja przepraszam.- zaczął.- Nie powinienem unosić na ciebie głosu.
         Postaliśmy w tej pozycji jeszcze z trzy minuty i lekko go odepchnąłem. Wytarłem łzy i uśmiechnąłem się. Po chwili pani Sky podeszła do nas, pożegnała się i powiedziała że nie będzie nam przeszkadzać. Zaśmialiśmy się i wyszła. Zajęliśmy miejsca na łóżku i jakby nic się nie stało, zaczęliśmy rozmawiać. Na początku nie mogliśmy znaleźć wspólnego tematu, lecz po chwili sam się odnalazł. Nathan zapytał mnie o rodziców. Zdziwiony że szybko się otrząsną, zacząłem opowiadać o nich. Widziałem że nie jest mu łatwo, ale słuchał z uwagą. Zapytał mnie czy gdyby żyli, czy powiedzieli by nam o tym że jesteśmy braćmi. Zatkało mnie, bo niby skąd mam to wiedzieć. Nie odpowiedziałem nic a milczenie było dla niego odpowiedzią. Pogadaliśmy jeszcze na inne tematy i spojrzałem na zegarek. Była już 20.00. Pożegnałem się z Nathanem i wyszedłem z sali. Na odchodne powiedziałem że razem z Leną zrobimy wszystko by mu pomóc. Podziękował a na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech. Trzeba mu przyznać, szybko się pozbierał po takiej informacji. No, ja na jego miejscu bym się załamał. Wychodząc z sali, kierowałem się do wyjścia.
        Gdy opuściłem lecznicę, postanowiłem odwiedzić Lenę. Chciałem jej powiedzieć że lekarz prosił o pomoc w sprawie mojego brata. Jej, jak to brzmi... mojego brata. Ale faza, wreszcie mogę tak mówić i pisać. Skręciłem w odpowiednią uliczkę domów jednorodzinnych i szukałem domu Leny. Mówiła mi jak wygląda, ale tutaj wszystkie były podobne. Gdy byłem niedaleko odpowiedniego domu, usłyszałem jak coś za mną krzyczy. Obróciłem się i zobaczyłem cztery demony. Przecież zostały pokonane, czego więcej chcą?! Zaczęły biec w moim kierunku. Skupiłem się i poczułem przypływ energii. Oczy mi się zaświeciły i po chwili hydrant, stojący obok, wybuchł a z wody stworzyłem dysk, który rzuciłem w kierunku demonów. Jeden dostał i padł na ziemię. Następnie stworzyłem falę, którą utrzymywałem. Gdy wrogowie byli na tyle blisko, podbiegłem i ją puściłem. Woda mnie ominęła, lecz nie ich. Cała czwórka odpłynęła. Lecz po chwili stało się coś dziwnego. Jeden z nich zaatakował mnie kulą ognia! Nie zdążyłem zrobić uniku i padłem na ziemię. Podniosłem rękę lecz demon był szybszy i przyparł mnie do ziemi. Zaczął wołać swoich i tamci ustawili się wokół mnie i siedzącego na mnie demona. Po chwili otaczający nas, zostali zamrożeni a ten co na mnie siedział, zaczął uciekać. Obróciłem się i zobaczyłem Lenę stojącą na ganku. Pomachała mi i stworzyła wodną kulę, którą zamroziła i rzuciła nią w kierunku uciekającego wroga. Dostał w głowę i padł nieprzytomny na ziemię. Po chwili reszta odmroziła się, podbiegła do leżącego na ziemi demona, podnieśli go i uciekli. Wstałem z ziemi i podszedłem do domu Leny.
- Tak szybko się za mną stęskniłeś?- zapytała śmiejąc się.
- To też, ale mam do ciebie interesa.- powiedziałem a ta spojrzała na mnie pytająco. Zaprosiła mnie do środka. Poszliśmy do salonu, usiedliśmy na kanapie i zacząłem mówić o co chodzi i co chciała pani Sky. Była zszokowana gdy dotarłem do momentu w którym powiedziałem że ja i Nathan jesteśmy braćmi ale dalej słuchała z uwagą. Gdy skończyłem swój wywód, wstała z kanapy i podeszła do okna.
- A co jeśli nie uda się go uzdrowić? Cudotwórcą nie jestem.- zapytała.
- Przynajmniej będziesz miała świadomość że robiłaś wszystko co mogłaś by mu pomóc.
- Masz rację. To jak już jesteś to może zrobi ci herbatę czy coś?
- Nie, dzięki. Ja tylko po to przyszedłem. Będę się zbierał. Do jutra.- pożegnałem się i ruszyłem ku wyjściu.
- Do jutra.- powiedziała Lena zamykając drzwi wejściowe. Ruszyłem ku drodze powrotnej do domu.

_________________________________________________

Taak, wiem. Krótki ale proszę ja was, nie narzekajcie. Teraz mam i tak dużo nerwów z powodu wyników egzaminów które będą 18.06.
No, ale nie będę zamulała. Mimo że krótki to mam nadzieję że się podobał. Postaram się aby kolejny był dłuższy. A tymczasem piszcie co myślcie.
Pozdrawiam i do następnego,
Elfik Elen

czwartek, 12 czerwca 2014

Pogmatwanie zawodowe...

Nie idzie ogarnąć o co mi chodzi po nagłówku posta, więc wyjaśniam.

Ogólnie cała akcja znów kręci się wokół rozdziałów. Bo to jest tak, ja mam chęci, wenę i pomysły ale nie mam na nic czasu. Bo to jakieś wyjście szkolne do teatru, kina czy na wystawę (wiecznie coś), bo wycieczka (którą mam we wtorek) i jeszcze za niedługo te zakończenie roku i mnie nerwy zżerają! Ale i tak ogólnie to wina szkoły, bo tam dzieje się najwięcej aż czasami oszaleć idzie!

Więc taka informacja, która będzie tyczyła się wszystkich moich opowiadań... TYM, TYM TYYYYM...

Rozdziały tutaj, na Królestwie Zaklęc i Akademii dla Utalentowanej Młodzieży pojawiać się będą NIEREGULARNIE, tzn. będę dodawała gdy napiszę lub znajdę na to czas. Normalny rytm dodawania chyba nie wróci bo i w wakacje zamierzam coś robic więc... Od tej pory, rozdziały dodawane będą nieregularnie.

Dziękuje za poświęcony czas na przeczytanie tego posta. 
A i rozdział, który miał być dzisiaj, pojawi się może jutro no ewentualnie w sobotę, ale to jest już ostateczny termin. Także nie martwcie się, rozdział pojawi się na 100% jeszcze w tym tygodniu.

piątek, 6 czerwca 2014

Foty z balu xD

Bo dupę mi truto... nie inaczej. Bo mnie proszono, to wstawiam :p
Tylko od razu ostrzegam, żeby nie było, zdjęcia robione były aparatem.

Elfik Elen nie odpowiada za zniszczone monitory, ekrany i inne wyświetlacze oraz nagłe napady śmiechu, a także zastrzega sobie zapadnięcie się pod ziemię ze względu na zdjęcia.

Formalności za nami. A i od razu mówię, zdjęć ze znajomymi nie ma, bo ja jestem cholernie szczera wygadałam się i nie zgodzili się na ujawnienie ich wizerunku. Trudno, ale i bez tego przeżyjemy. Zapraszam do oglądania.

Tutaj mieliśmy bal. Sosnowe Zacisze na osiedlu Ignatki (zadupie totalne)


Kolejna rewelacja, sala. Wpuszczali nas klasowo i jakimś cudem tak nas pousadzali. Współczuje ekipie sprzątającej. Zostawiliśmy tam taki burdel...



Następne. Zdjęcia żarełka, dzięki któremu mam dupę jak szafa trzydrzwiowa.  Ale przyznam, było pyszne. Oczywiście to tylko niektóre z dań jakie mieliśmy na stołach.



A ten stół to był VIP, bo podpieprzył nam miejsce do tańca. Pojawił się na początku (18.00) i zniknął pół godziny później oddając nam nasze "pole bitwy"


Miejsce dla nietańczących. O dziwo było tam kilka osób od samego początku a niektórzy chodzili tam jedynie jarać. Ja wylądowałam tam gdzieś tak o 22.00 bo już nie dałam rady tańczyć. Zgarnęłam ekipę i siedzieliśmy i gadaliśmy na różne tematy.



I uwaga, pasztet w sukience. Zdjęcie robione przez dobrego przyjaciela jak byliśmy na spacerze przed rozpoczęciem balu. Stoje przy jakiejś stodole z której capiło gównem i muczały krowy...
Jak wcześniej pisałam, nie odpowiadam za zniszczone monitory i inne... I takie zapytanie, na ile lat wyglądam??


I ostatnie, Filipek. Jako jedyny na pożegnanie zgodził się na umieszczenie jego zdjęcia. Także robione na naszym spacerze. Tyle że jego przy jakimś murku niedaleko jakiejś rzeki. Tutaj też zapytanie, na ile lat wygląda Filip?? xD


No i to na tyle. Było by więcej zdjęć żeby te panikary i panikarze nie piszczeli żeby nie wstawiać zdjęć z nimi. A że jestem dobrą przyjaciółką to trudno. Mam nadzieję że zaspokoiłam wasz głód zdjęć z mojego balu gimnazjalnego.
I tak tylko dodam na zakończenie, nie wiem czy uda mi się dzisiaj wstawić rozdział na Akademii, bo jestem dopiero na początku a spać mi się jeszcze chce.

Podsumowanie:
Moim zdaniem było super. Potańczyłam, pobawiłam się i pogadałam z przyjaciółmi z którymi się niedługo rozejdziemy. Mimo wcześniejszego uprzedzenia a także nagadywania o beznadziejności tego miejsca, stwierdzam że jest inaczej. Atmosfera także była znakomita, no jedynie kilka osób przyłapano na jaraniu w kiblu... Sala wystarczająco duża, jedzonko świetne chociaż danie główne mogło by być cieplejsze. I przyznam się bez bicia, pocałowałam się z Filipem podczas tańca wolnego. Jej, cudowne uczucie. Ale wiecie co, niepotrzebnie tyle jadłam. Teraz czuję że to wszystko mi w dupę pójdzie. Ogółem zabawa była świetna i pozdrawiam wszystkich balowiczów. Byli super.

czwartek, 5 czerwca 2014

Rozdział 24




      Byliśmy już niedaleko wejścia na moje podwórko, gdy zobaczyłem że przy furtce stoi jakaś kobieta. Gdy podeszliśmy bliżej, rozpoznałem ją. Była to matka Nathana. Zdziwiłem się bo po pierwsze, od wizyty w szpitalu do teraz jej nie widziałem a po drugie gdy złożyłem propozycję zamieszkania jej i Nathana u mnie, zgodziła się lecz nie przyszła. Wróciła do domu, męża.
- Matt, moglibyśmy porozmawiać?- zapytała gdy byliśmy tuż obok. Po jej wyrazie twarzy wiedziałem że to ważna sprawa.
- Oczywiście, zapraszam.- powiedziałem wskazując ręką aby wraz z resztą szła do wejścia.
- Matt, ja będę zmykała. Nie chcę przeszkadzać.- powiedziała Lena i pocałowała mnie w policzek. Potem przeszła na drugą stronę ulicy i ruszyła przed siebie a ja, Madge i pani Sky poszliśmy do domu. Zdjęliśmy kurtki, buty i zaprosiłem mamę przyjaciela do salonu.
- Może coś do picia?- zapytałem.
- Jeśli mogę to lemoniadę.
- To ja przyniosę a wy porozmawiajcie.- powiedziała ciotka a my usiedliśmy na fotelach w dużym pokoju.
- Nathan też lubi lemoniadę.- zaśmiałem się.- To o czym chciała pani rozmawiać?
- O moim synu.- wzięła łyk napoju który przed chwilką przyniosła Madge.- Chodzi o to że, nie jest mi to łatwo powiedzieć ale, no... Nathan jest adoptowany od bliskich mi osób.- spojrzała na mnie i była zdziwiona że nie reaguję. Przecież ja już to wiedziałem, więc po co udawać że o niczym nie mam pojęcia?
- Tak, wiem.
- Naprawdę? Mogę wiedzieć skąd?- zapytała. Jej mina mówiła że nie wie co się dzieje, że nic nie rozumie.
- Rodzice mi powiedzieli, znaczyy... bo oni mi się śnią gdy mają coś ważnego do powiedzenia. Kilka dni temu to się zdarzyło i dowiedziałem się wszystkiego.
- I wiesz o jego, no wiesz, mocach?- dopytała się kobieta.
- Tak, tak. Z resztą, nie on jeden ma niezwykłe zdolności.
- Jak to?
- Bo ja, Nathan, Emilly, Isabelle, Brandon i Tyler też mamy różne moce. Jedynie Cullenowie mają tą samą.
- Aha.- powiedziała powoli wszystko przyswajając.- Ale wracając do sedna sprawy. Chciałabym cię prosić o pomoc.
- Chyba wiem jaką.
- Tak, chciałabym abyś razem ze mną powiedział Nathanowi że nie jest moim biologicznym synem. Skoro jesteś jego prawdziwym bratem to może inaczej zareaguje.
- No nie wiem, ale można spróbować.
- A moglibyśmy to zrobić jeszcze dziś? Zależy mi na tym.
- Nie do końca mi się to uśmiecha, ale jeśli trzeba to trzeba.- uśmiechnąłem się.
- Świetnie! A gdzie on teraz jest?
- Już mówię.
         Powiedziałem jej wszystko. O tym jak walczyliśmy przeciw demonom i jak pomógł mi zabić Hyperiona, za co zapłacił wysoką cenę. O mało nie zginął, tak jak i ja. Powiedziałem jej także o tym co to jest Organizacja i dokładniej opowiedziałem jej o naszych mocach. Była zdziwiona ale słuchała z uwagą. I nie ma co jej się dziwić, nie każdy dowiaduje się z dnia na dzień że jej dziecko i jego przyjaciele są czarodziejami władającymi żywiołami i że walczą z demonami, wampirami i innymi kreaturami, takimi jak mieszańce. Po mojej, że tak to nazwę, opowieści, wyszliśmy z domu i pokierowaliśmy się do lecznicy Organizacji. Był to średniej wysokości budynek z ukośnie zbudowanym dachem szklanym. Cała budowla była biała, ozdobiona kremowymi kamieniami. Jedna ze ścian całkowicie pokryta była tymi kamieniami. Nie obył się też bez wielkich okien. Gdy weszliśmy do środka, pokierowaliśmy się do sali w której leżał Nathan. Weszliśmy do sali i pani Sky powitała czule swojego syna. Zaczęli o czymś rozmawiać a mnie zawołał lekarz, który najwidoczniej widział mnie jak wchodziliśmy.
- Matt, musimy porozmawiać.- powiedział poważnym głosem.
- Coś się stało?- zapytałem.- Zaraz wrócę, a wy se pogadajcie.- powiedziałem do matki Nathana i przyjaciela wychodząc na korytarz.
- Wdało się zakażenie.
- Ale jak to?- zamurowało mnie. Przecież mi nic nie jest a dostaliśmy sztyletami w tym samym czasie. I operację zaszycia rany też mieliśmy o tej samej godzinie i trwała dokładnie tyle samo czasu.
- Nie jesteśmy pewni, ale najwidoczniej w sztylecie, którym został zraniony Nathan, był zatruty. Oczywiście podawaliśmy mu wszystkie możliwe środki zwalczające czy nawet cofające, ale nic z tego. Próbowaliśmy ziołami lecz na nic.
- To może trzeba wezwać jakiegoś doświadczonego uzdrowiciela? No, trzeba działać!- krzyknąłem aż kilka pielęgniarek spojrzało na mnie i lekarza.
- Pewnie że byśmy to zrobili ale atak demonów nie tylko nas zaskoczył. Kilka innych budynków Organizacji, w tym Wielka Lecznica, zostały zaatakowane. Nasi medycy nie potrafią mu pomóc więc chyba jego los jest przesądzony.
- Chwilka, ja znam kogoś kto nada się na uzdrowiciela. W sumie, ta osoba też uczyła mnie tej sztuki i jest w tym bardzo dobra, mimo młodego wieku.
- Więc, kto to taki?
- Lena Jenkins. Już nie raz mnie uzdrawiała i jak widać, wychodzi jej to.
- Więc chcę abyście jutro się do mnie zgłosili i zaczniemy działać.
- Dobrze, do widzenia.- pożegnałem się i wszedłem do sali na której leżał mój przyjaciel, a raczej brat. Jego matka spojrzała na mnie wymownym spojrzeniem. Wiedziałem że nastał czas aby wszystko mu powiedzieć. Obawiałem się jego reakcji ale cóż, nadszedł na to czas. Usiadłem po lewej stronie łózka.
- Nathan,- zaczęła -musimy ci coś powiedzieć?- chłopak spojrzał na mnie, potem na swoją matkę i znów na mnie. Widział że jesteśmy przejęci.
- Co jest?- zaśmiał się jak obłąkany.- Jeśli chodzi o to że wdało się zakażenie i umrę, to to wiem.
- Nie, nie to. Czekaj, co!?
- No taka prawda! Zginę bo nikomu nie chce się wezwać doświadczonych medyków aby cofnąć zakażenie!- krzyknął i zmarszczył czoło.
- Skończ pieprzyc głupoty! Razem z Leną ci pomożemy, rozumiesz? A teraz słuchaj bo jest ważniejsza, znaczy równie ważna sprawa!- spojrzałem na panią Sky wymownym spojrzeniem. Pokiwała głową i zaczęła.
- Chodzi o to że,- wzięła wdech - jesteś adoptowany.- Nathan zaśmiał się. Spojrzał na swoją matkę, potem na mnie i na jego twarzy malowała się wściekłość i do jego oczu zaczęły napływać łzy. Pani Sky też zaczęła płakać, jedynie ja powstrzymywałem się, lecz czułem ze zaraz wybuchnę płaczem.
- Ale jest też w miarę dobra wiadomość. Znaczy, dobra nie jest ale dowiesz się kim byli twoi biologiczni rodzice.
- Więc, od kogo?- zapytał stanowczym tonem. Wziąłem wdech.
- Od moich rodziców.

______________________________________________________

Tak więc o to kończymy dzisiejszy rozdział. Powoli szykuję się na densing, jak to moja babcia mówi xD
Będzie, będzie zabawa! Będzie się działo, i nocy będzie mało! Będzie głośno, będzie radośnie i przetańczymy razem całą noc! OPAAA! 
Boże, ale mi szajba odwala... haha :)
Ale wracając, rozdział jest KRÓTKI ale taki miał być. Nie chciałam pisać jak Nathan zareaguje (przekleństwa polecą, niestety taka moja natura), więc nie jęczeć mi tu że krótkie jakby z dupy wyjęte! Hahaaha, lol co ja tworze?!
No, na poważnie to co myślicie o rozdziale? Nie licząc braków przecinków, literówek, błędów ortograficznych, stylistycznych, językowych i możliwego braku sensu to się podobało? Mam nadzieję.
Piszcie co myślicie o nim, jest to dla mnie ważne jak nigdy.
Także zostawiam was z tym co daje a ja o 18.00 będę się bawić!
Buziaki ;**
Elfik Elen
PS. Foty się pojawią (mejbi), ale na żadnej nie będzie mnie. MUAHAHAHAHAHAHAHAHAHA. Cierpcie.

niedziela, 1 czerwca 2014

Rozdział 23



     Gdy tylko dotarliśmy do górnej części budynku, okazało się że sytuacja była wręcz fatalna. Ivan miał rację, ledwo dało się obronić tę cześć Organizacji z dwóch powodów. Jednym był fakt że demonów to tutaj było co nie miara a naszych, jedynie cztery tuziny. Drugim powodem był demon-dowódca, Hyperion. Wyglądał jak ożywieniec skuty magmowym pancerzem. Miał dwa ciała, połączone ze sobą w miejscu pleców. Poruszał się zgrabnie na polu walki zabijając co chwila. Bez wahania włączyliśmy się do walki. Iss tupnęła mocno o podłogę i po chwili wszyscy wrogowie i niektórzy Zaklinacze, leżeli na ziemi. Dzięki użyciu mocy mojej przyjaciółki, w suficie zrobiła się dziura na tyle duża, żeby spora ilość padającego na zewnątrz deszczu mogła się przedostać do środka. Korzystając z okazji, razem z Leną powieliliśmy ilość wody i stworzyliśmy barierę oddzielającą nas, Zaklinaczy i Złodziei, od demonów i Hyperiona. Lena zamroziła wodną kopułę a słychać było okrzyki wrogów i gdzieniegdzie lód zaczął pękać. To było pewne że za moment bariera padnie a my możemy pożegnać się z życiem. I tak też się stało, osłona została zniszczona i z każdej możliwej strony, zaczęto nas atakować. Tyler stworzył łańcuch piorunów, który skierował w nadchodzące demony. Siła zaklęcia była na tyle ogromna, że padli martwi na ziemię. Lecz nadchodzili następni. Emilly skupiła swoją całą moc.
- Na ziemię!- krzyknęła i wszyscy ukucnęli. Po chwili stworzyła puls ognia, który podpalił i zabił większość wrogów. Następnie wstaliśmy i walczyliśmy dalej. Widziałem jak Nathan tworzy tornado, które kierował w Hyperiona. Udało mu się, jego czar złapał demona i uwięził w środku. Zawołałem Lenę, stworzyliśmy sobie łuki o ostrzeliwaliśmy wodnymi strzałami tornado Nathana. Lecz to było na nic. Ani razu nie trafiliśmy bo jakimś cudem Hyperion unikał naszych strzał. Po chwili wypadł z tornada, które zniknęło zabijając kilka innych demonów. Wściekły dowódca tej wrogiej armii, zaczął biec w naszym kierunku.
- Kto jak kto, ale Brandon by się nam przydał.- powiedziała Emilly dobiegając do nas razem z Isabelle. Tyler po chwili także do nas dobiegł. I jak na zawołanie pojawił się Brandon. Hyperion był coraz bliżej i po drodze zabił czworo Zaklinaczy, chyba powietrza lecz brat Emilly był szybszy i stworzył barierę, która osłoniła nas i odbiła demona gdzieś w tłum.
- Gdzieś ty był!?- pytała z wyrzutami Emilly.
- Nie wiem czy wiesz, ale dotarcie tutaj to istna rzeźnia! Musiałem nieźle powalczyć aby tu się zjawic, więc proszę cie siostra, zamknij się i walcz.- powiedział ciskając kulą ognia w jednego z demonów.
- Czyli oni przejęli dolną cześć budynku?- zapytał Nathan.
- Niestety. Ale da się ich pokonaj, jeśli zabijemy ich przywódcę.- mówił Brandon znów zabijając demona ognistą kulą. Nie zadawaliśmy więcej pytań, zaczęliśmy walkę na nowo. Kałuż na tym piętrze było tyle, że mogłem swobodnie walczyć bez większego zmartwienia. Stworzyłem kilka wodnych kul, które rzuciłem w górę. Niektóre trafiły wrogów, niektóre nie. Lena zamrażała wrogów a następnie zabijała ich, wcześniej stworzoną, włócznią. Emilly ostrzeliwała wrogów ze swojego łuku, Nathan wdał się w wir walki wręcz ze swoim powietrznym mieczem. Tyler zaginął w akcji, lecz dalej żył o czym świadczyły pojawiające się znikąd błyskawice. Był jedynym obecnym tutaj Zaklinaczem Błyskawic, więc wydawało się logiczne że żyje. Brandon także gdzieś przepadł. Ja natomiast, tworzyłem to wodne kule, to jakieś wodne pasy i udawało mi się pozbawić życia kolejnych wrogów. Lecz to nie miało sensu, oni będą cały czas napływać, puki Hyperion nie zginie. Zwołałem swoich przyjaciół i poprosiłem Brandona o stworzenie bariery. Zrobił to i zacząłem mówić.
- Słuchajcie, ta walka nie ma sensu, bo puki Hyperion nie zginie, oni będą napływali jak fala przypływu! Musimy się go jakoś pozbyć, bo inaczej przegramy.
- Masz rację, tylko jak masz zamiar to zrobić? On ma dwie pary rąk i jest wprawionym zabójcą. Nie pokonamy go bez walki wręcz, która jest zupełnie niemożliwa, bo od razu pozbawi któregoś z nas życia.- powiedziała Iss.
- Trudno, ja mogę się poświecić. I tak nie mam za wiele do stracenia.- powiedziałem spuszczając wzrok.
- Czyś ty już na głowę upadł?! Nie możesz zginać!- krzyknęła Lena a w jej oczach pojawiły się łzy. Podszedłem do niej, przytuliłem i spojrzałem w oczy.
- Dlaczego nie? 
- Bo cię kocham i potrzebuję.- powiedziała wtulając się mocniej.
- Aby ktoś żył, ktoś musi się poświecić.- pocałowałem ją i puściłem. Wyszedłem za barierę i obejrzałem się za siebie. Lena płakała, Iss i Emilly także zaczęły. Brandon ukucną z bezsilności a Nathan podbiegł do mnie.
- Zawsze byliśmy razem, więc teraz także.- powiedział i razem wtopiliśmy się w tłum. Po drodze do Hyperiona udało nam się zabić trzydzieści demonów a gdy stanęliśmy twarzą w twarz z dowódcą demonów, zaczęła się walka. Hyperion rzucił się początkowo na Nathana. Wróg próbował wbić mu jeden ze swoich noży, lecz ten odbijał od siebie ataki. Korzystając z okazji, stworzyłem swój trójząb i zaatakowałem Hyperiona. Wbiłem mu ostrza broni w jedno z ciał. Krzyknął przeraźliwie i odrzucił mnie i Nathana na przeciwległą ścianę. Osunęliśmy się z jękiem, a gdy demon podbiegł do nas, stworzyłem wodny dysk, który odbił lecący w moim kierunku nóż. Wstaliśmy, chwyciliśmy za bronie i zaczęliśmy znów walkę z wrogiem. Walka była wyrównana. Ten miał dwa ciała i nas też było dwóch. Ja zająłem się tą brzydszą częścią. Chuchnął mi w twarz. Miał śmierdzący oddech. Pomachałem dłonią pod nosem, rozprowadzając ten smród. Zrobiłem zamach trójzębem, lecz ten się obronił. Kolejne podejście lecz także zakończone niepowodzeniem. Teraz Hyperion wyciągnął rękę i machnął przy mojej twarzy nożem. Udało mi się schylić i uciąć mu jedną z nóg. Całe cielsko wroga przechyliło się na lewo. W międzyczasie Nathan także uciął mu nóżki, dzięki czemu padł na ziemię. Lecz nie był to koniec walki. Dalej miał sprawne ręce. Jednymi powstał a drugiej pary używał do walki. Zrobił zamach leczmy obróciliśmy się i mierząc swoimi broniami, przecięliśmy go na dwie części. Jedna padła martwa na ziemię, a druga dalej się ruszała. Podeszliśmy do ruchliwej części i spojrzeliśmy na nią. Na twarzy Hyperiona pojawił się uśmiech i po chwili poczułem ogromny ból brzucha. Spojrzałem na Nathana. Miał wbity nóż. Wróciłem wzrokiem do siebie i spojrzałem na obolałe miejsce. Także miałem wbity sztylet a na dodatek, na pół żywy demon ciągle go wpychał. Poczułem jak odchodzą mi siły ale także przybywa energii. Zacisnąłem rękę i po chwili trójząb zamienił się we włócznię, która przebiła Hyperiona w miejscy serca. Nathan korzystając ze swojej mocy, odepchnął go od nas.Hyperion odlatując, wyciągnął nam także noże z brzuchów, co sprawiło jeszcze więcej bólu. Ukucnęliśmy na ziemię, łapiąc się w krwawiące miejsce. Po chwili padliśmy na ziemię. Kątem oka widziałem jak Nathan traci przytomność, demony uciekają w popłochu i jakieś postacie przybiegają do nas. Nie widziałem twarzy, tylko sylwetki i to zniekształcone. Poczułem jak całkowicie tracę silę i o chwili i ja straciłem przytomność.

_______________________________________________________

Jeszcze dzisiaj pokaże się rozdział na Akademii i potem wracamy do naturalnego biegu rzeczy, czyli inaczej mówiąc, normalnego dodawania rozdziałów.
Dzisiejszy jest krótszy niż zwykle, bo poświęcony w całości walce z demonami. I z resztą, byłam zdziwiona gdy zobaczyłam że jest zapisany jako wersja robocza bo byłam pewna że go wrzucałam. A tu taka niespodzianka...
I od razu się wytłumaczę. Nie jestem dobra w opisywaniu walk wręcz, więc opisy tych że walk, mogą dawać wrażenie pisanych "na odwal". Ale tak nie jest, więc nie piszcie mi to jak beznadziejnie opisuję.
Spodziewaliście się takiego zakończenia?? Jestem ciekawa waszych komentarzy, więc łapcie za klawiatury i pisać mi coś!
I mogę wam zdradzić, że w kolejnym rozdziale lub za dwa, Nathan dowie się że jest bratem Matta.
Pozdrawiam,
Elfik Elen

czwartek, 15 maja 2014

WAŻNY KOMUNIKAT!

Moi drodzy!
Jakoż iż ja nie mam teraz na nic czasu, bo tak:
Po pierwsze, trzeba poprawiac oceny (mam nie najgorsze, same trójki i wzwyż ale moja kochana mama drze ryjek że "Stać cię na więcej", więc zapierdalam na największych obrotach jak mały samochodzik)
Po drugie, wybór kolejnej szkoły (niby mam już wydrukowane papiery, ale trzeba je zanieść a jeszcze do tego zrobić zdjęcia do nowych legitymacji... tragedia) 
Po trzecie, brak pomysłu i weny (jakoś nic mi się nie lepi, fabuła jakaś taka do dupy i wydarzenia nie po kolei, jakaś zaćma mózgowa). 
No więc sami widzicie, nawet ta wiadomośc jest jakaś taka... dziwna. Więc, nowy rozdział nie pojawi się w tym tygodniu.
Postaram się go napisać i dodać jakoś za tydzień, góra półtorej.

Pozdrawiam i przepraszam,
Elfik Elen


środa, 14 maja 2014

Rozdział 22


Sorka że zdjęcie z gry, ale pasuje do dzisiejszego rozdziału. Tylko wyobraźcie sobie że zamiast lasów i gór, to wszystko z obrazka, dzieje się na ulicy.
I jeśli kogoś to interesuje (ha ha, zabawne) to fotka jest z gry Spellforce 2: Czas Mrocznych Wojen, bodajże. Kiedyś w nią grałam i tak szukając jakiegoś zdjęcia natrafiłam na te i myślę: A co tam, niechaj będzie bo pasuje xD
______________________________________________




       Po kilku minutach z góry zszedł Nathan. Ubrany tak samo, więc najwyraźniej tylko się... wysuszył.
- Co tam oglądasz?- zapytał siadając na fotelu, stojącego obok sofy.
- Szczerze? Nie wiem. 
- Idź ty! To przełącz na coś normalnego a nie... romansidło? Serio? Matt! Gorzej ci?- złapał za pilot i sam czynił honory. No co? Ciekawe było! Tyle że jak się zaczęło to za cholery nie pamiętam. Ten włączył na jakiś film akcji. Nie pamiętam tytułu ale był ciekawy, lecz co z tego jeśli nie pamiętam co w nim było. No nie szło mi się skupić, bo dalej myślałem o tym śnie i że Nathan może, nie, jest moim bratem. Gdy go oglądaliśmy, ciotka wyszła do pracy a Daniel do Organizacji. Ogółem film trwał dwie i pół godziny.
- Wiesz co, przydało by się dziś zajść do Organizacji.- powiedział Nathan wstając z fotela.
- No, przydało by się. Ale trzeba będzie jeszcze zajść po dziewczyny, może też będą chciały.
- No dobra, a o której dzisiaj lekcję się kończą?- popatrzyłem na niego zdziwiony. Chodzimy tyle czasu do szkoły, plan się nie zmieniał a ten nie wie o której kończymy? No ja rozumiem, ma dużo zajęć poza lekcyjnych ale planu lekcji to można się nauczyć.
- Dzisiaj, lekcje kończą się o 13.30.
- To mamy jeszcze dwie u pół godziny. Co będziemy robić przez ten czas?- spojrzeliśmy na siebie. Nie przychodziło mi nic do głowy. Mogliśmy oglądać dalej to co leci w telewizji, ale nie było nic ciekawego.
- No nie wiem.- powiedziałem po chwili.- W sumie, dwie ostatnie lekcje to w-f. Więc jak by dziewczynom nie chciało się ćwiczyć, to mogły by wyjść wcześniej.
- Tylko znając Iss i Lenę, nie będą chciały się zwalniać, mimo że dzisiaj coś zaliczają.
- Oto, to ty się nie martw.- powiedziałem robiąc złowrogi uśmiech.
- Ooo, znam ten uśmiech! Dobra, to chodźmy! Zanim dojdziemy to zacznie się, lub skończy, przerwa przed wychowaniem fizycznym.- Nathan zaśmiał się. Wyłączyłem telewizor i wyszliśmy z domu.
          Gdy wyszliśmy za furtkę, zobaczyłem jak Tyler idzie obok przystanku, na który z resztą musimy iść. Klepnąłem Nathana w ramię i pobiegliśmy w kierunku naszego znajomego. Właśnie sprawdzał o której przyjeżdża autobus. Przywitaliśmy się i razem czekaliśmy razem na niego. Po dziesięciu minutach nadjechał pojazd komunikacji miejskiej, wsiedliśmy i zajęliśmy miejsca a autobus ruszył. I po piętnastu minutach byliśmy pod szkołą. Akurat zadzwonił dzwonek na przerwę. Ludzie wylewali się ze szkoły na podwórko. W tłumie zobaczyłem Iss i Emilly. Zawołałem je i od razu przybiegły.
- A wy co? Na wagarach się było?- zapytała Isabelle uśmiechając się.
- No. Tak trochę.- odpowiedział Nathan drapiąc się po głowie. Spojrzał na Emilly, która parsknęła śmiechem.
- Mamy pytanie. Zrywacie się z wf-u i idziecie z nami do Organizacji?- zapytał Tyler. Wtajemniczyliśmy go w całe przedsięwzięcie w autobusie.
- My? Z miłą chęcią, ale nie wiem co Lena na to. Jest zdeterminowana by zaliczyć bieg na sześćdziesiątkę.- powiedziała Emilly.
- Spokojnie, pójdzie z nami.- uśmiechnąłem się przebiegle.- Gdzie ona jest?
- Zapewne przy przebieralni. Gadała z jakąś dziewczyną jak wychodziłyśmy.- mówiła Iss szukając czegoś w torbie. Ja poszedłem do szkoły. Gdy byłem w środku, nie zwracałem uwagi na gadających o czymś do mnie ludzi, tylko kierowałem się w kierunku przebieralni dziewcząt. Po drodze jak na nieszczęście, spotkałem naszą wychowawczynię.
- Blackwater! Czemu nie było ciebie na sprawdzianie?!- zapytała podniesionym głosem. Nie wiedziałem co powiedzieć. Przełknąłem głośno ślinę i odwróciłem się do niej frontem.
- Bo ja, proszę pani byłem u... u tego, no... lekarza. Dokładniej laryngologa. Przepraszam ale się spieszę.- mówiłem nerwowo i zacząłem biec w kierunku tej przebieralni. Odwróciłem się i wpadłem na Lenę.
- Kurde Matt! Patrz jak chodzisz!- krzyknęła padając na ziemię.
- Przepraszam, ale to dobrze bo ciebie szukałem.- podałem jej rękę a ta spojrzała na mnie tajemniczo.- Już wyjaśniam. Bo razem z Nathanem wpadliśmy na pomysł aby porwać ciebie, dziewczyny i Tylera ze szkoły i razem iść do Organizacji. Bo dzisiaj są treningi. Tylera spotkaliśmy wcześniej a dziewczyny dowiedziały się o tym przed chwilą. Cała trójka się zgodziła, tylko trzeba było znaleźć ciebie i o wszystkim powiedzieć. To jak, idziesz?- zapytałem dziwnie zdyszany.
- Sorki, ale nie. Muszę zaliczyć bieg na szóstkę.- powiedziała kręcąc głową.
- No proszę. Chodź.- objąłem ją i spojrzałem wzrokiem zbitego psa. Zmrużyła oczy i zrobiła dzióbek. Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją.
- Hm... skoro aż tak ci zależy. Ale proszę o jeszcze jeden całus.- znów zrobiła dzióbek. Zaśmiałem się i znów złożyłem pocałunek na jej ustach. Gdy już się naprosiłem, poszliśmy do wyjścia. Gdy tylko wyszliśmy ze szkoły, zadzwonił dzwonek a nauczycielka wf-u wybiegła za nami.
- Dokąd to? Już na lekcję!- ryknęła tak głośno, że aż ptaki z pobliskich drzew odleciały. Całą szóstką wybiegliśmy za bramkę i pobiegliśmy w kierunku parku. Nauczycielka biegła za nami, ale po chwili zrezygnowała i wróciła do szkoły. Gdy tam dotarliśmy, już normalnym krokiem, poszliśmy do siedziby Organizacji. Nasz spacerek trwał krótko. Lecz gdy dotarliśmy do miejsca celu, ukazał nam się straszny obraz. Demony zaatakowały siedzibę. Były ich setki, jak nie setki tysięcy. Fala za falą atakowały budynek. Przy wejściach stały patrole walczące z atakującymi. Ludzie ubrani w zbroje w kolorach swojego żywiołu. Na ziemi leżały martwe ciała członków Organizacji, jak i ciała demonów. My także włączyliśmy się do walki. Jak na nieszczęście, nigdzie nie było ani hydrantów ani kałuż. Byłem w kropce. Wyjście było tylko jedno, przywołanie deszczu. Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie jak pogoda się psuje i pojawiają się chmury deszczowe, z których zaczyna padać. Otworzyłem z powrotem oczy i deszcz już padał. Stworzyłem wielką falę, którą pokierowałem ku wejściu do budynku. Fala zmiotła nam wrogów, tworząc przejście. Emilly biegnąc, ostrzeliwała wrogów kulami ognia, Nathan stworzył powietrzny tunel, którym właśnie szliśmy. Natomiast Iss tupnęła mocno nogą, tworząc trzęsienie ziemi, które powaliło niemal każdego demona. Uniosła ręce i z ziemi wyrosły pnącza, które atakowały wrogów. Lena dodatkowo zamroziła wszystkich wrogów, którzy biegli za nami. Byliśmy przy wejściu. Weszliśmy, lecz w środku sytuacja była nie lepsza. Wszędzie demony! Rekruci, Zaklinacze, Złodzieje Czarów i nawet Radny Błyskawic. Walczyli zaciekle z najeźdźcami.
- Cassis! Młodzi Zaklinacze przybyli!- krzyknął Radny do młodego Złodzieja Czarów. Ubrany był w niebieską zbroję, co znaczyło że jest od Wodnych. Miał średniej długości, czarne włosy i niezwykle niebieskie oczy.
- Chodźcie!- krzyknął machając do nas. Biegnąc, Tyler ostrzeliwał błyskawicami wrogów, którzy się do nas zbliżali. Cassis prowadził nas przez jakiś korytarz. Nigdy w nim nie byłem i patrząc na miny przyjaciół, oni też nie zapuszczali się tutaj. W końcu doszliśmy do jakiś wielkich, czarnych drzwi. Na nich namalowane były dziwne symbole.
- Oe-thah-lah tee-vaz voon-yoe or-rooz rye-ee-doe ahl- gezz So-vel-oh ee-sa eh-vaz!*- powiedział Złodziej Czarów a niektóre z symboli zaświeciły się a wrota, otworzyły się. Byłem zdziwiony bo nie wiedziałem o co chodzi. Cassis wypowiedział jakieś dziwne słowa a drzwi, otworzyły się.
- Jaki to był język?- zapytałem idąc kolejnym korytarzem. Ten był o wiele jaśniejszy. Usłyszałem jak drzwi skrzypią. Obróciłem się i okazało się że się zamknęły.
- Runiczny. Symbole na drzwiach, które mogliście widzieć, to były runy. Na tym poziomie tego budynku, tylko w ten sposób otworzycie drzwi. I to właśnie te słowa je otwierają.
- A co one oznaczają?- zapytała Lena.
- Tego dowiecie się niedługo. Gdy atak zostanie odparty, a budynek wróci do wcześniejszego stanu, będziecie mieli zajęcia z run.- wyjaśnił chłopak.
- Super.- mruknął pod nosem Tyler. Szliśmy jeszcze tak z pięć minut aż w końcu dotarliśmy do wielkiej sali. Ściany były złote, ozdobione palącymi się pochodniami. Podłoga była zrobiona z ciemnego koloru desek. Chyba zrobione były z mahoniu. Byli tam radni ognia i ziemi a także inni członkowie Organizacji. Rekruci, Zaklinacze i przy wejściach do sali, Złodzieje Czarów. Niektóre twarze były mi znajome. Podeszliśmy do Ivana, radnego ognia.
- Miło was widzieć. W tej sali będziecie bezpieczni do puki atak nie zostanie odparty.
- Ale my chcemy pomóc!- powiedział nieco głośniej Nathan
- Właśnie!- potwierdziłem słowa mojego przyjaciela a reszta przytaknęła.
- Ja to rozumiem, ale nie mogę pozwolić żeby któreś z was zginęło. Wystarczy że patole złodziei zostały zdziesiątkowane i ledwo ochraniamy górną cześć budynku.
- No sam radny widzi! Skoro brakuje wam ludzi, to my chcemy pomóc i zgłaszamy się jako jeden z patroli!- powiedziała Iss stając na baczność.
- Nie! To moje ostatnie słowo! Macie tutaj zaczekać, jak inni Zaklinacze! Nie jesteście jeszcze wyszkoleni do walki z takimi wrogami!- krzyknął radny i po chwili odszedł od nas.
- Też muszę was opuścić. Bardziej potrzebny jestem na górze niż tutaj.- odparł Cassis i poszedł w kierunku wyjścia. A my? Nie mieliśmy co robić, ale na pewno nie będziemy siedzieć bezczynnie na tyłkach. Spojrzeliśmy na siebie wymownie. Każdy z nas wiedział że musimy walczyć! Gdy tylko niebieskooki Złodziej Czarów odszedł dość daleko a Ivan był zajęty rozmową z innymi rekrutami, pobiegliśmy do wschodniego korytarza. Lecz tam zatrzymali nas ochroniarze. Emilly wyszła na czoło grupy i używając "kobiecych" zdolności, przepuszczono nas. Byliśmy już w połowie drogi do wyjścia z korytarza.
- Co ty im takiego powiedziałaś?- zapytał Nathan patrząc na dziewczynę.
- To już... zostanie moją tajemnicą.- zaśmiała się a reszta dziewczyn z naszej grupy razem z nią. Byliśmy już przy drzwiach wyjściowych i pojawił się problem. Żadnych klamek albo dźwigni czy przełączników. Nic!
- To ja my teraz wyjdziemy?- zapytała Iss nerwowo się obracając.
- Cassis gadał że da się otworzyć drzwi mówiąc w tym dziwnym języku tak?-  raczej stwierdziłem niż zapytałem.
- No tak.
- Hm... tylko jak to leciało...- zaczęliśmy się zastanawiać. Staliśmy tam chyba z pięć minut nim mi się przypomniało.
- Oe-thah-lah tee-vaz voon-yoe or-rooz rye-ee-doe ahl- gezz So-vel-oh ee-sa eh-vaz.- powiedziałem a symbole na drzwiach zaświecił się i po chwili wrota otworzyły się. Zaśmiałem się ze szczęścia i wszyscy wybiegliśmy, kierując się na górę.

________________________________________________________

*Oe-thah-lah tee-vaz voon-yoe or-rooz rye-ee-doe ahl- gezz So-vel-oh ee-sa eh-vaz!- tłumacząc z runicznego na polski, znaczy "Otwórz się"
________________________________________________________

Tam taradam! Oto jest! Kolejny, 22 rozdział.
Mam nadzieję że się podobało. Jak myślicie, czy członkom Organizacji uda się pokonać najeźdźców czy też polegną w tej walce. Czy też może rozpętała się wojna? Jestem ciekawa waszych odpowiedzi, więc piszcie w komentarzach.
Pozdrawiam i do następnego,
Elfik Elen ^^ 

I tak nie na temat. Ostatnio przyjaciel polecił mi książki z serii "Zwiadowcy". Pytanie kieruję do tych, którzy czytali lub wiedzą o czym mówię. Warto poświecić czas nad serią, czy też nie?

sobota, 10 maja 2014

Rozdział 21 (poprawiony, w sensie fabuła)

Ostatnio ten rozdział, nie satysfakcjonował mnie bo doszłam do wniosku, że faktycznie- za szybko minęła faza zdziwienia, szoku, itp. Więc, zapomnijcie o tamtym i cieszmy się poprawionym rozdziałem. Mam nadzieję że teraz jest dobrze.
_______________________________________________________________________


      W tym śnie, byliśmy w lesie. Panowała aura tajemniczości i poniekąd strachu. Było w nim bardzo dużo mgły, przez co widziałem tylko najbliżej rosnące drzewa i rodziców. Staliśmy w jakiś kręgu, który wyznaczały właśnie drzewa. U niektórych, zamiast liści, zobaczyłem wielkie krople wody. Nie spadały, trzymały się mocno gałęzi. Inne drzewa były zupełnie pozbawione jakiejkolwiek ozdoby co naprawdę zaczęło mnie przerażać.
- Musiał to być tak dziwny las?- zacząłem marudzić.
- Matt, kochanie, nie to jest teraz ważne.- powiedziała mama. Dziwne, bo ubrana była tak samo jak na... pogrzebie, aż ciężko mi napisać to słowo. Miała długą do kostek, niebieską suknię z ornamentem przy dekolcie. Tata zaś był ubrany w biały garnitur, ten sam jak w pierwszym śnie z nimi.
- Więc wyjaśnijcie mi, co t e r a z jest ważne.- po moich słowach nastała cisza. Wiatr przybrał na sile i czułem go niemal na całym ciele, jakbym był nagi. Dla pewności, opuściłem głowę i okazało się że jestem ubrany w biało- niebieską koszulkę i granatowe spodnie. Właśnie taki strój miałem w dniu w którym... zginęli rodzice. Znaczy, bo to stało się gdy byłem w szkole i... z resztą, nie ważne. Może kiedyś się o tym dowiecie. Podniosłem głowę i spojrzałem na niepewnie uśmiechniętych rodziców.
- To powiecie mi w końcu o co chodzi, czy będziemy tak stać jak te kołki?!
- No dobrze, on musi wiedzieć.- powiedział ojciec, niby to szepcząc do matki lecz tak nieudolnie mu to wyszło, że wszystko słyszałem.
- O czym wiedzieć? O co tu do cholery chodzi?!- nie wytrzymałem narastającego napięcia i wybuchłem. Krople z wodnych drzew opadły na ziemię, następnie uniosły się i stworzyły krąg który otaczał mnie, mamę i tatę.
- Matt, spokojnie.- powiedziała matka a woda znów opadła i tym razem nie podniosła się.
- Nadszedł czas abyśmy ci się do czegoś przyznali.- zaczął ojciec. I znów nastała ta cholerna cisza!
- No, czekam!- krzyknąłem krzyżując ręce na piersi.
- My także byliśmy Zaklinaczami, tak jak ty.- dokończył po chwili.
- Czekaj, czekaj, czekaj.- potrząsnąłem głową.- I czemu mi o tym nie powiedzieliście, co?!
- Bo chcieliśmy cię chronić, ale nie o tym mieliśmy z tobą rozmawiać.
- Zacząłeś to skończ.- powiedziałem patrząc mu prosto w oczy. Widziałem w nich skrywający się lęk, jakby bali się mojej reakcji lub czegoś.
- Matt, skarbie, na prawdę, to teraz nie jest ważne.- powiedziała spokojnie mama podchodząc do mnie. Jej głos zawsze mnie uspokajał. Objęła mnie i pogłaskała po głowie.
- Chodzi o to że... no, masz rodzeństwo.- odsunęła się ode mnie i wróciła do ojca. Zrobiłem wielkie oczy i, nie powiem, zszokowało mnie to. Poczułem jak napływa do mnie złość. Zacisnąłem pięści i zamknąłem oczy. Lecz po chwili odeszła tak szybko jak się pojawiła. Rozluźniłem dłonie i otworzyłem z powrotem oczy.
- Rodzeństwo tak?- zapytałem uśmiechając się jak obłąkany.- Jakie do ciężkiej cholery rodzeństwo?!- krzyknąłem a woda z drzew znów opadła. Tym razem nie uniosła się za to zerwał się potężny powiew wiatru.
- Matt, spokojnie...- zaczął ojciec lecz przerwałem mu.
- Całe życie mówiliście mi że jestem jedynakiem. Nawet gdy was o to pytałem, katowałem was tym pytaniem, odpowiedz była jedna: "Jesteś jedynakiem Matt". I to jest wasze kolejne kłamstwo tak? Dla mojego bezpieczeństwa, zapewne.- prychnąłem i znów skrzyżowałem ręce obracając głowę na lewo.
- Nie, nie dla bezpieczeństwa. Zatajenie przez tobą prawdy o nas, wystarczająco cię obroniło. Mówiliśmy ci tak, byś...
- Byś co?! No co! Teraz mam wam niby uwierzyć że mam brata lub siostrę? Jeśli myślicie że wciśniecie mi to tak łatwo jak inne wasze kłamstwa, to jesteście w błędzie. Mam szesnaście lat i mam swój mózg!- nie wytrzymałem i wybuchłem. Zrobiłem głęboki wdech i wydech. Tak kilka razy aż się uspokoiłem.
- Kochanie, proszę. Ale spróbuj postawić się w naszej sytuacji. Byliśmy niedługo co po ukończeniu szkoły, Ceremonii Wyboru i szybkim ślubie. A potem zjawiłeś się ty i...- zaczęła matka.
- Na pewno nie oddał bym drugiego dziecka, no ale dokończ, proszę bardzo.
- I twój brat.- dokończył ojciec.
- Brat? Jak to, brat?- zapytałem zbity z tropu.
- Normalnie. Urodził się dwie godziny przed tobą.- no to teraz dowalili. Zatkało mnie! Poczułem się jak w jakimś reality show lub czymś podobnym gdzie nabija się ludzi w butelkę. Lecz w ich głosie było coś... coś co kazało mi uwierzyć w to co mówią. Po chwili ciszy, zapytałem.
- No dobra, nawet jeśli wam uwierzę w to wszystko, to jaką mam pewność że pierwsza lepsza napotkana osoba nie będzie moim bratem?- zapytałem już nieco spokojniej.
- Bo ty tą osobę dobrze znasz. I również jest Zaklinaczem, tyle że innego żywiołu.- powiedział łagodnie tata.
- Co? Serio? Więc kim on jest? I jakim żywiołem włada?
- Ty po matce odziedziczyłeś moc wody, a twój brat dostał moc po mnie, czyli moc wiatru.
- Ale ja znam tylko jedną osobę, która jest Zaklinaczem Powie...- nie dokończyłem bo odpowiedz była jasna. Spojrzałem na rodziców a oni uśmiechnęli się przytakując. Zapewne wiedzieli co mam na myśli. Po chwili obraz zamazał mi się i usłyszałem dźwięk budzika.
          Byłem w szoku. Nie wiedziałem co myśleć. Jak to możliwe że Nathan jest moim bratem?! Przecież my nawet nie jesteśmy podobni, a wnioskując po słowach rodziców że urodził się ileś tam godzin przede mną, musielibyśmy być podobni do siebie. Nawet w najmniejszym stopniu. Budzik dalej dzwonił. Wstałem w łóżka, wyłączyłem go i podszedłem do okna. Otworzyłem je i wpatrywałem się w drzewo, rosnące na przeciw okna. Czułem się dziwnie. Niby wiem że mam rodzeństwo, ale dalej nie mogę w to uwierzyć. A jeśli znów kłamali? Tylko jaki by mieli w tym cel? Sam już nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Zaczął wiać wiatr. Był chłodny ale dawał ukojenie. Postałem jeszcze tak przy oknie z dziesięć minut i zamknąwszy je, podszedłem do szafki z ubraniami. Wyciągnąłem z niej czarno-niebieską bluzę ze skośnym zamkiem, niebieski T-Shirt, ciemne spodnie i brane "na czuja" skarpetki oraz. Przebrałem się, zbudziłem psa i wyszedłem z pokoju. Zastanawiałem się jeszcze nad tym, czy mówić o wszystkim Nathanowi? Sam nie do końca wiedziałem czy to jest prawda, więc postanowiłem o niczym nie wspominać. Przynajmniej nie teraz.
Właśnie schodziłem po schodach, jak usłyszałem że ktoś puka do drzwi. Zmieniając kierunek, poszedłem przez korytarz i doszedłem do drzwi. Otworzyłem je i okazał się że był to listonosz. Dał mi dwa listy i paczkę. Wziąłem, podpisałem jakieś świstki i poszedł. Zamknąłem drzwi i poszedłem do kuchni. Był już tam Nathan. Ubrany podobnie jak ja, znaczy miał na sobie szaro-zieloną bluzę, zielony T-Shirt i ciemne spodnie. Chyba robił sobie śniadanie, bo stał za blatem roboczym.
- Jak się spało?- zapytał widząc wchodzącego mnie. 
- Nie najgorzej, aczkolwiek śniły mi się jakieś głupoty.
- O! Jakieś pakunki!
- Taa. Jeden list do ciebie, proszę.- podałem mu kopertę.- Drugi do Daniela a ciekawe do kogo to.- powiedziałem przyglądając się naklejce na paczce. Paczka byłą do: Madge Black. Zdziwiłem się, bo rzadko kto do niej pisał, nie mówiąc o wysyłaniu czegoś. Ale może to jakieś jej patelnie czy coś. Wiecie, Master Chef i te sprawy.
- Ciociu! Paczka do ciebie! I list dla Daniela!- krzyknąłem i niemal od razu usłyszeliśmy jak ktoś zbiega na dół.
- No nareszcie! To idę do siebie. Za godzinę będzie śniadanie.- powiedziała zabierając paczkę i list z moich rąk.
- Może powiesz co tam jest?- zapytał Nathan ale nie doczekał się odpowiedzi. Ciotka była już u siebie, co sygnalizowało trzaśnięcie drzwiami. Mój przyjaciel, możliwe że brat, wrócił za blat roboczy i dokończył robić śniadanie. Ja usiadłem przy stole i dalej myślałem nad tym snem. No właśnie, przecież to tylko sen! Ale zwykle gdy śnią mi się rodzice, to musi coś znaczyć. Kurcze, czemu to musi być takie trudne! Spojrzałem na Nathana, który kończył robić, jak się okazało, kanapki. Wziął talerz i postawił na stole. Kanapek było trochę tak... dużo, więc wątpiłem że zje wszystko sam.
- Jak chcesz, to się częstuj.- powiedział biorąc jedną. Uśmiechnąłem się i skorzystałem z jego pozwolenia. Zaczęliśmy jeść. Lecz czegoś tu brakuje.
- Gdzie lemoniada?- zapytaliśmy jednocześnie. Mike aż łeb podniósł z ziemi i spojrzał na nas. Zaśmialiśmy się i wstałem po napój. Podszedłem do lodówki, wyjąłem dzban z piciem i zamykając ją, trzasnąłem się w rękę. No przecież, jak inaczej, prawda losie?!
- Ałaa!- syknąłem stawiając dzban na blacie roboczym. Złapałem się za obolałą dłoń. Niby to tylko przyduszenie drzwiczkami od lodówki a bolało jak cholera! A ten geniusz, znaczy Nathan, znów zaczął się śmiać.
- Aż takie śmieszne?- zapytałem robiąc krzywy wyraz twarzy. Przytaknął dalej się śmiejąc. Nie wytrzymałem. Podniosłem pojemnik z napojem i podchodząc do przyjaciela, wylałem na niego zawartość dzbana.
- Oj, przegiąłeś pałę młody!- tak, Nathan był ode mnie starszy o kilka godzin. Kolejna zgadzająca się rzecz z tym co rodzice gadali.
- Coś za coś.- powiedziałem robiąc krzywy uśmieszek. Wróciłem na swoje miejsce i wziąłem kolejną kanapkę, a ta małpa najzwyczajniej w świecie, wytrąciła mi ją z ręki powietrzem. Kanapka lewitowała trochę w powietrzu aż w końcu znalazła miejsce na mojej twarzy.
- Teraz ty przegiąłeś.- powiedziałem z dziwnie spokojnym głosem. Po chwili poczułem przypływ energii i zauważyłem jak z kranu, wydobywa się woda. Uśmiechnąłem się i cisnąłem nią w Nathana. Siła wody była tak duża, żeby spadł z krzesła. Zaśmiałem się i szybko wstałem z krzesła. No obawiałem się że może się zemścić!
- Ty... ty...- mówił podchodząc do mnie. Śmiesznie to wyglądało, ja się cofam, ten podchodzi. Lecz po krótkiej chwili poczułem że jestem w pułapce. Uderzyłem lekko o ścianę i spojrzałem na Nathana. Był coraz bliżej, a jego oczy zaczynały się świecić. Znaczyło to tylko jedno, zaraz zacznie się bójka. Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie jak otacza mnie woda, która broni mnie przed ewentualnymi atakami. Tak też się stało. Po chwili z kranu znów wydobyła się woda, która otoczyła mnie. Nathan rzeczywiście zaczął ciskać we mnie małymi kulami powietrza, lecz bariera skutecznie je odbijała lub co tam robiła. Fakt faktów, byłem bezpieczny. Lecz nie na długo. Nathan uśmiechnął się przebiegle i przywołał ogromny podmuch wiatru, skierowany w barierę. I niestety, byłem w pułapce. Woda, pod wpływem niskiej temperatury, zaczynała się zamrażać. Po chwili byłem uwięziony w lodowym kokonie!
- Coś ty narobił?!- krzyknąłem do przyjaciela. Ten tylko się zaśmiał. Z trudem, ujrzałem jak jego oczy wracają do normalnego stanu.
- Wredna cipo, wypuść mnie!
- Jak przeprosisz za wylanie na mnie lemoniady.
- Wal się! Ty zacząłeś swoim śmianiem się z tego że znów w coś walnąłem.- zaśmiał się.- No wypuszczaj, no!
- Przeproś.
- Nie!
- To posiedzisz w lodzie. Idę się przebrać.- i zaczął wychodzić. Robiło się chłodnawo, bo, to jest lód do cholery!
- Dobra! Przepraszam.
- Co, bo niedosłyszałem?- czułem jak napływa do mnie złość.
- Przepraszam że wylałem na ciebie lemoniadę.
- Jak miło. Widzisz, to nie było trudne i nie bolało.- powiedział ciskając w lód ogromną kulą wiatru. Rozkruszyła lodowy kokon i byłem wolny! Potem przywołał powiew wiatru, który wymiótł gdzieś lodowe odłamki. I po chwili zeszła do nas ciotka.
- Zaraz zrobię wam śniadanie.
- Nie trzeba. Jedliśmy już.- powiedział Nathan idąc na górę. Ja poszedłem do salonu. Usiadłem na sofie i włączyłem telewizor. Dziwne, bo w tej bójce poczułem się jak kiedyś. Znaczy, jak dziecko. Ach.. wspomnienia wracają. Może rzeczywiście Nathan jest moim bratem?
- A Matt, możecie nie iść do szkoły. Tylko na drugi raz nie spiskujcie.- powiedziała Madge wychodząc z kuchni.
- Dzięki.- krzyknąłem i wróciłem do oglądania.

_____________________________________________________

Wy i tak wiecie, że oni są braćmi, ale zapomnijcie o poprzednim rozdziale, w sensie tym wcześniejszym dwudziestym pierwszym.
Jak TERAZ się podoba? Mam nadzieję że jest w porządku.
Pozdrawiam i do następnego,
Elfik Elen