poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział 26



      Jest już godzina 15.30. Odkładam torbę w korytarzu i wychodzę z domu, kierując się do domu Leny. Przecież dzisiaj zaczyna codzienne uzdrawianie Nathana. Mam nadzieję że to w czymś pomoże, bo jak nie to kolejny członek mojej rodziny przejdzie na tamten świat, czego bardzo nie chcę. Sam postaram się jakoś pomóc, lecz moje moce uzdrawiania są bardzo ograniczone i w tej chwili potrafię jedynie zasklepić małą ranę po zacięciu czy coś a nie, ranę po wbiciu sztyletu w brzuch a dodatkowo cofnąć zakażenie. Niee, to już wyższa szkoła jazdy, którą ogarnia Lena, więc puki co ona będzie to robiła a ja będę jedynie donosił wodę lub coś. Zastanawiam się właściwie, czemu od razu nie zgarnąłem jej do mnie. Przecież zostawilibyśmy swoje rzeczy u mnie i z mojego domu jest o wiele bliżej do lecznicy, niż od Leny. No ale cóż, za głupotę trzeba płacić. Z racji tego że jestem w jakiejś jednej czwartej trasy, wyciągnąłem słuchawki z kieszeni, podłączyłem do komórki i włączyłem odtwarzać muzyki. Po chwili zaczął padać deszcz. Świetnie, a ja nie mam ani kaptura, ani parasola. Zacząłem biec do pobliskiego przystanku. Dotarłem tam w dwie, może trzy minuty i usiadłem na ławce. Byłem cały mokry, a niby mały deszczyk padał. Pogoda potrafi być zwodnicza. Mimo że lubiłem taką pogodę, to teraz zaczynam jej powoli nienawidzić. I jak na nieszczęście, zaczął wiać wiatr. No, w końcu mamy jesień, to czego ja się dziwię... Zrobiło mi się odrobinę zimno, więc postanowiłem trochę się poruszać, a wyszło co do czego że wyciągnąłem słuchawki z uszu, schowałem je do kieszeni i pobiegłem do domu Leny. Im byłem bliżej, tym bardziej robiło mi się zimno. Dziwne, nawet bardzo.
      Gdy w końcu dobiegłem do celu, powiał tak silny i zimny wiatr, że powaliło mnie na kolana a pogoda po chwili wyładniała, to znaczy, deszcz przestał padać i wyszło słońce a wiatr unormował się i wiał sporadycznie. Wziąłem głęboki wdech i wstałem z asfaltu. Po chwili zamknąłem oczy i pomyślałem że woda wypływa z mojego ubrania i jestem suchy. Mimowolnie wyciągnąłem odrobinę lewą rękę a woda opuściła moje, teraz suche, ubranie. Ciecz rzuciłem gdzieś w trawę i zapukałem do drzwi. Po chwili otworzyła mi je mała dziewczynka o czarnych, długich włosach i zielonych oczach. Była nieco podobna do Leny, ale przecież ona nie ma rodzeństwa.
- Cześć. Możesz zawołać Lenę?- zapytałem dziewczynkę.
- Cześć. Wiesz co, ładny jesteś. A kim jesteś? Jej chłopakiem?
- Dziękuje.- zaśmiałem się.- Eee... można tak powiedzieć. To jak, zawołasz ją?
- A gdzie pójdziecie?
- Odwiedzić mojego brata w szpitalu.
- A co mu się stało?- zapytała z wyraźnym przejęciem w głosie.
- Miał wypadek.
- A jaki?
- Alex, nie za dużo pytań?- zaśmiała się Lena podchodząc do drzwi.- Przepraszam za nią.- zwróciła się do mnie.
- Nie ma sprawy. Fajnie mi się z nią rozmawiało.- spojrzałem na szatynkę i ukucnąłem przy niej.- Mam nadzieję że jeszcze nie raz porozmawiamy. Do widzenia.
- Pa, pa.- pomachała mi energicznie na pożegnanie i gdy odeszliśmy, zamknęła drzwi.
- Czyli mam konkurencję?- zapytała Lena, chytrze mi się przyglądając.
- To twoja siostra?
- Tak.
- To masz konkurentkę.- powiedziałem
- Wiesz co!- posłała mi kuksańca między żebra.- Zboczeniec!- zaśmiała się. Zrobiłem smutną minę i spuściłem głowę.
- Oj, nie obrażaj się.-  powiedziała łagodnym tonem podnosząc mnie za brodę.
- No dobra.- powiedziałem szybko i objąłem ją w pasie i obróciłem się razem z nią. Zaśmiała się głośno a ja mimowolnie także się zaśmiałem. Gdy dotknęła stopami ziemi, objęci powędrowaliśmy do lecznicy.
     Po godzinie dotarliśmy do budynku. Weszliśmy do środka i pokierowaliśmy się do biura lekarza Nathana, pana Mouse. Zapukaliśmy i wpuścił nas do wnętrza pokoju.
- Panie doktorze, to jest właśnie Lena.
- Miło mi poznać.- powiedział wyciągając do niej rękę. Blondynka uścisnęła mu dłoń i usiadła na krześle, stojącym przy jego biurku.
- Mam nadzieję że to co nam Matt o tobie mówił, jest prawdą.
- Zależy co o mnie mówił.- zaśmiała się.
- O mocy uzdrawiania.
- A to tak, potrafię uzdrawiać. Byłam jedną z najlepszych uzdrowicielek przed wstąpieniem do Organizacji.
- Świetnie, to czyli pomożesz nam?
- To jest brat mojego chłopaka, jestem zobowiązana pomóc.
- Zatem, zapraszam Was za mną.- powiedział i ręką wskazał nam wyjście. Pokierowaliśmy się prosto do sali, w której leżał Nathan. Mouse powiedział Lenie na czym ma się skupić podczas uzdrawiania, i weszliśmy we dwoje do sali a lekarz poszedł po wodę. Nathan aktualnie siedział na łóżku z laptopem na kolanach. Chyba nie zauważył że weszliśmy, bo nie zareagował. Podeszliśmy bliżej i usiedliśmy przed nim, zamykając laptop.
- No ej! Ja tu w Simsy grałem!- zawołał.
- To nie pograsz. Rozbieraj się i kładź na plecy.- powiedziała Lena, próbując ukryć rozbawienia. Mina mojego brata była tak śmieszna, że nie wytrzymaliśmy i zaczęliśmy śmiać się jak małe dzieci. Ten udawał że się na nas obraża i podkulił nogi pod brodę, oparł się na nich i zakrył rękoma.
- Ty, młody, tylko bez takich.- powiedziałem dalej rozbawionym głosem.
- Jaki młody, jaki młody? A może to ja jestem tym starszym.
- Nie ma możliwości. Wczoraj sprawdziłem akt urodzenia, twój i mój. Niby tam nie było godziny porodu, ale była placówka w jakiej nas rodzono. Zadzwoniłem do położnej i zapytałem który był pierwszy. Brunet czy blondyn? Powiedziała że brunet, gówniarzo! Więc nie fochaj się i rób co blondi kazała.
- Ty! Jaka blondi?!- postałem po głowie.
- Przepraszam, Rób co Lena kazała.- poprawiłem się z uśmiechem na ustach. Zaśmialiśmy się we troje.
- No na co czekasz?- zapytała normalnym głosem blondynka patrząc na Nathana.- Zdejmuj koszulę i pokaż co tam masz.- znów się zaśmiała.
- To samo co on.- powiedział podnosząc ręce.
- Tak? Ale to ciebie mam uzdrawiać, nie jego. No dalej, Nath, zaraz lekarz z wodą przyjdzie.
- Dobra.- burknął i ściągnął koszulkę. Albo mi się zdawało, albo mój braciszek przypakował.
- Trenowałeś coś?- zapytałem.
- Nie, a co?
- Bo poprzednio nie byłeś aż tak... rozbudowany.- spojrzał na swój brzuch i sam się zdziwił.
- Wiesz że nawet nie wiedziałem.
- Chłopaki, pojaracie się później waszym torsami a ja z chęcią popatrzę, ale będę uzdrawiała. Więc, blondynku na łóżko a ty bruneciku siadaj gdzieś.- Lena podwinęła rękawy i na stołku, który stał obok łóżka Nathana, postawiła misę z wodą, którą przyniósł lekarz. Uniosła rękę nad misą i zamknęła oczy, które po chwili otworzyła. Świeciły się na niebiesko a połowa zawartości misy, uniosła się. Rękę skierowała nad ranę na brzuchu Nathana i obniżyła tak, by woda ją dotykała.
- Brr... ale zimna.- blondyn drgnął gdy woda go dotknęła. Zmarszczył czoło a wokół rany, skóra zrobiła się czerwona.
- Lena, tak to ma wyglądać?- zapytałem zaniepokojony.
- Tak. Te wszystkie zanieczyszczenia, jakie się dostały do organizmu, muszą znajdować się przy ranie bo gdy będę ją zasklepiała, to pierwszo wydostanę te całe zakażające gównewko.
      Po dwóch godzinach, Lena skończyła. Wszyscy byliśmy zdziwieni że w ciągu tak krótkiego czasu oczyściła ranę, pozbyła się zakażenia i zasklepiła ją całą, pozostawiając jedyne bliznę. Lekarz myślał że będzie trzeba kilka dni a tu takie zaskoczenie. Mouse powiedział nam że nawet dzisiaj wypuści Nathana, bo wszystkie inne badania robił rano. Zadowoleni spakowaliśmy go i czekaliśmy przy gabinecie lekarza na wypis. Po pięciu minutach dał nam ten świstek i wyszliśmy. Poszliśmy do parku porozmawiać. Nathan chciał żeby zadzwonić do Isabelle i Emilly, więc wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do dziewczyn. Powiedziały że z chęcią spotkają się z nami a przy okazji zgarną Tylera. Ostatnio Iss zaczęła z nim kręcić i chyba coś z tego będzie. Gdy doszliśmy do naszego miejsca, usiedliśmy na ławce i czekając na dziewczyny, rozmawialiśmy o różnych sprawach. Lecz po chwili ktoś nam przerwał.

__________________________________________________________________

Przyznam się do czegoś, ten rozdział pisałam razem z bratem. I teraz mam dla was zagłostkę. Kto co pisał?? Jestem ciekawa czy zgadniecie. Jak pisałam, piszemy identycznie więc powodzenia.
A tak z innej beczki, jak się prezentuje rozdział? Mam nadzieję że się podoba, bo jak nie to... popadnę w depresję... Nie no, żartuję. Piszcie szczerze :)
No, to ja czekam na komenty.
Pozdrawiamy,
Elfik Elen plus jej brat
     

Wiadomość, a raczej półtorej wiadomości...

Zapewne nie ogarniacie o co mi biega, więc wyjaśniam.

Pełna wiadomość jest taka, że kolejny rozdział pojawi się dzisiaj. Taak, po dwóch tygodniach spięłam dupę i piszę rozdział. Więc, rozdział pojawi się dziś, ale pewnie pod wieczór.

I teraz ta połówka drugiej. Chodzi o to że ostatnimi czasy dużo dzieje się w moim życiu. Wiecie, czułe zakończenie roku, czekanie na wieści czy się dostałam czy nie i no wakacje. Więc przechodząc do rzeczy, rozważam możliwość "przepisania" blogów, mojemu bratu, który także pisze, tak samo jak ja, po prostu identycznie. Więc jeśli bym to zrobiła, to pewnie nie zauważylibyście jakiejkolwiek zmiany. Ale mówię, to jeszcze nic pewnego, więc luz. Jak postanowię to zrobić, to Was powiadomię.

DZIĘKUJE ZA UWAGĘ I JAK PISAŁAM, ROZDZIAŁ BĘDZIE WIECZOREM.

piątek, 13 czerwca 2014

Rozdział 25



        - Chyba Cię coś boli?- Nathan zaśmiał się niczym szaleniec.
- No nie, taka jest prawda. Już jakiś czas temu śnili mi się rodzice i powiedzieli o tym wszystkim.- powiedziałem i nastąpiła cisza, którą przerywało szlochanie pani Sky. Dalej popłakiwała. Szkoda mi jej. Musiała uświadomić swoje dziecko że jest adoptowane, straszne. I dla niej i dla Nathana. On natomiast już nie płakał tylko był silnie zdezorientowany. Po jego minie widać było że to był dla niego cios. Nie wiedział co ma powiedzieć. Otwierał kilkakrotnie usta, lecz po chwili je zamykał i podśmiewał się jak opętany.
- Wiem że to dla ciebie jest cios.- zaczęła pani Sky łapiąc syna za rękę. Ten spojrzał na nią mściwie i oderwał swoją rękę. Jego matka posmutniała jeszcze bardziej.
- No to chyba logiczne! I na dodatek dopiero mi o tym mówisz!- prychnął.- Cudownie, po prostu cudownie!
- Wcześniej nie byłeś...
- Co nie byłeś, co nie byłeś kobieto?! W normalnych rodzinach zastępczych od razu mówi się swoim wychowankom o tym że są adoptowani! O ja pierdolę!- krzyknął i złapał się za głowę powtarzając przekleństwo kilkakrotnie.
- Nath, proszę cie, uspokój się.- powiedziałem lecz od razu tego pożałowałem. Spojrzał na mnie gniewnym spojrzeniem.
- A ty czemu od razu mi nie powiedziałeś, co?- zapytał a spuściłem głowę. Nie wiedziałem co mam mu powiedzieć.- No odpowiedz do kurwy nędzy!- krzyknął.
- Bo się bałem! Bałem się twojej reakcji! I zresztą sam nie byłem do końca pewien tego co mi powiedzieli, nie wiedziałem co o tym myśleć więc się na mnie nie wydzieraj, dobra?!- nie wytrzymałem i sam krzyknąłem. Poczułem się, dziwnie to zabrzmi, lepiej. Wstałem z metalowego stołka i podszedłem do okna. Na zewnątrz padał deszcz. Nie dość że tutaj napięta atmosfera, to na dworze taka pogoda. Super, nie ma co. I nie wiem czemu, zacząłem płakać. To chyba dla mnie za dużo emocji jak na jeden dzień. Miły początek, nerwowy środek i zapewne smutny koniec. Po chwili poczułem jak ktoś klepie mnie po plecach.
- Stary, przepraszam. Nie chciałem na ciebie krzyczeć...- zacząłem a po chwili stało się coś dziwnego, przynajmniej dla mnie. Nathan przytulił mnie po bratersku. Myślałem że zamierza mnie uderzyć czy coś w tym rodzaju a tu taka niespodzianka. Miła oczywiście. I ten zaraz także zaczął ryczeć.
- To ja przepraszam.- zaczął.- Nie powinienem unosić na ciebie głosu.
         Postaliśmy w tej pozycji jeszcze z trzy minuty i lekko go odepchnąłem. Wytarłem łzy i uśmiechnąłem się. Po chwili pani Sky podeszła do nas, pożegnała się i powiedziała że nie będzie nam przeszkadzać. Zaśmialiśmy się i wyszła. Zajęliśmy miejsca na łóżku i jakby nic się nie stało, zaczęliśmy rozmawiać. Na początku nie mogliśmy znaleźć wspólnego tematu, lecz po chwili sam się odnalazł. Nathan zapytał mnie o rodziców. Zdziwiony że szybko się otrząsną, zacząłem opowiadać o nich. Widziałem że nie jest mu łatwo, ale słuchał z uwagą. Zapytał mnie czy gdyby żyli, czy powiedzieli by nam o tym że jesteśmy braćmi. Zatkało mnie, bo niby skąd mam to wiedzieć. Nie odpowiedziałem nic a milczenie było dla niego odpowiedzią. Pogadaliśmy jeszcze na inne tematy i spojrzałem na zegarek. Była już 20.00. Pożegnałem się z Nathanem i wyszedłem z sali. Na odchodne powiedziałem że razem z Leną zrobimy wszystko by mu pomóc. Podziękował a na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech. Trzeba mu przyznać, szybko się pozbierał po takiej informacji. No, ja na jego miejscu bym się załamał. Wychodząc z sali, kierowałem się do wyjścia.
        Gdy opuściłem lecznicę, postanowiłem odwiedzić Lenę. Chciałem jej powiedzieć że lekarz prosił o pomoc w sprawie mojego brata. Jej, jak to brzmi... mojego brata. Ale faza, wreszcie mogę tak mówić i pisać. Skręciłem w odpowiednią uliczkę domów jednorodzinnych i szukałem domu Leny. Mówiła mi jak wygląda, ale tutaj wszystkie były podobne. Gdy byłem niedaleko odpowiedniego domu, usłyszałem jak coś za mną krzyczy. Obróciłem się i zobaczyłem cztery demony. Przecież zostały pokonane, czego więcej chcą?! Zaczęły biec w moim kierunku. Skupiłem się i poczułem przypływ energii. Oczy mi się zaświeciły i po chwili hydrant, stojący obok, wybuchł a z wody stworzyłem dysk, który rzuciłem w kierunku demonów. Jeden dostał i padł na ziemię. Następnie stworzyłem falę, którą utrzymywałem. Gdy wrogowie byli na tyle blisko, podbiegłem i ją puściłem. Woda mnie ominęła, lecz nie ich. Cała czwórka odpłynęła. Lecz po chwili stało się coś dziwnego. Jeden z nich zaatakował mnie kulą ognia! Nie zdążyłem zrobić uniku i padłem na ziemię. Podniosłem rękę lecz demon był szybszy i przyparł mnie do ziemi. Zaczął wołać swoich i tamci ustawili się wokół mnie i siedzącego na mnie demona. Po chwili otaczający nas, zostali zamrożeni a ten co na mnie siedział, zaczął uciekać. Obróciłem się i zobaczyłem Lenę stojącą na ganku. Pomachała mi i stworzyła wodną kulę, którą zamroziła i rzuciła nią w kierunku uciekającego wroga. Dostał w głowę i padł nieprzytomny na ziemię. Po chwili reszta odmroziła się, podbiegła do leżącego na ziemi demona, podnieśli go i uciekli. Wstałem z ziemi i podszedłem do domu Leny.
- Tak szybko się za mną stęskniłeś?- zapytała śmiejąc się.
- To też, ale mam do ciebie interesa.- powiedziałem a ta spojrzała na mnie pytająco. Zaprosiła mnie do środka. Poszliśmy do salonu, usiedliśmy na kanapie i zacząłem mówić o co chodzi i co chciała pani Sky. Była zszokowana gdy dotarłem do momentu w którym powiedziałem że ja i Nathan jesteśmy braćmi ale dalej słuchała z uwagą. Gdy skończyłem swój wywód, wstała z kanapy i podeszła do okna.
- A co jeśli nie uda się go uzdrowić? Cudotwórcą nie jestem.- zapytała.
- Przynajmniej będziesz miała świadomość że robiłaś wszystko co mogłaś by mu pomóc.
- Masz rację. To jak już jesteś to może zrobi ci herbatę czy coś?
- Nie, dzięki. Ja tylko po to przyszedłem. Będę się zbierał. Do jutra.- pożegnałem się i ruszyłem ku wyjściu.
- Do jutra.- powiedziała Lena zamykając drzwi wejściowe. Ruszyłem ku drodze powrotnej do domu.

_________________________________________________

Taak, wiem. Krótki ale proszę ja was, nie narzekajcie. Teraz mam i tak dużo nerwów z powodu wyników egzaminów które będą 18.06.
No, ale nie będę zamulała. Mimo że krótki to mam nadzieję że się podobał. Postaram się aby kolejny był dłuższy. A tymczasem piszcie co myślcie.
Pozdrawiam i do następnego,
Elfik Elen

czwartek, 12 czerwca 2014

Pogmatwanie zawodowe...

Nie idzie ogarnąć o co mi chodzi po nagłówku posta, więc wyjaśniam.

Ogólnie cała akcja znów kręci się wokół rozdziałów. Bo to jest tak, ja mam chęci, wenę i pomysły ale nie mam na nic czasu. Bo to jakieś wyjście szkolne do teatru, kina czy na wystawę (wiecznie coś), bo wycieczka (którą mam we wtorek) i jeszcze za niedługo te zakończenie roku i mnie nerwy zżerają! Ale i tak ogólnie to wina szkoły, bo tam dzieje się najwięcej aż czasami oszaleć idzie!

Więc taka informacja, która będzie tyczyła się wszystkich moich opowiadań... TYM, TYM TYYYYM...

Rozdziały tutaj, na Królestwie Zaklęc i Akademii dla Utalentowanej Młodzieży pojawiać się będą NIEREGULARNIE, tzn. będę dodawała gdy napiszę lub znajdę na to czas. Normalny rytm dodawania chyba nie wróci bo i w wakacje zamierzam coś robic więc... Od tej pory, rozdziały dodawane będą nieregularnie.

Dziękuje za poświęcony czas na przeczytanie tego posta. 
A i rozdział, który miał być dzisiaj, pojawi się może jutro no ewentualnie w sobotę, ale to jest już ostateczny termin. Także nie martwcie się, rozdział pojawi się na 100% jeszcze w tym tygodniu.

piątek, 6 czerwca 2014

Foty z balu xD

Bo dupę mi truto... nie inaczej. Bo mnie proszono, to wstawiam :p
Tylko od razu ostrzegam, żeby nie było, zdjęcia robione były aparatem.

Elfik Elen nie odpowiada za zniszczone monitory, ekrany i inne wyświetlacze oraz nagłe napady śmiechu, a także zastrzega sobie zapadnięcie się pod ziemię ze względu na zdjęcia.

Formalności za nami. A i od razu mówię, zdjęć ze znajomymi nie ma, bo ja jestem cholernie szczera wygadałam się i nie zgodzili się na ujawnienie ich wizerunku. Trudno, ale i bez tego przeżyjemy. Zapraszam do oglądania.

Tutaj mieliśmy bal. Sosnowe Zacisze na osiedlu Ignatki (zadupie totalne)


Kolejna rewelacja, sala. Wpuszczali nas klasowo i jakimś cudem tak nas pousadzali. Współczuje ekipie sprzątającej. Zostawiliśmy tam taki burdel...



Następne. Zdjęcia żarełka, dzięki któremu mam dupę jak szafa trzydrzwiowa.  Ale przyznam, było pyszne. Oczywiście to tylko niektóre z dań jakie mieliśmy na stołach.



A ten stół to był VIP, bo podpieprzył nam miejsce do tańca. Pojawił się na początku (18.00) i zniknął pół godziny później oddając nam nasze "pole bitwy"


Miejsce dla nietańczących. O dziwo było tam kilka osób od samego początku a niektórzy chodzili tam jedynie jarać. Ja wylądowałam tam gdzieś tak o 22.00 bo już nie dałam rady tańczyć. Zgarnęłam ekipę i siedzieliśmy i gadaliśmy na różne tematy.



I uwaga, pasztet w sukience. Zdjęcie robione przez dobrego przyjaciela jak byliśmy na spacerze przed rozpoczęciem balu. Stoje przy jakiejś stodole z której capiło gównem i muczały krowy...
Jak wcześniej pisałam, nie odpowiadam za zniszczone monitory i inne... I takie zapytanie, na ile lat wyglądam??


I ostatnie, Filipek. Jako jedyny na pożegnanie zgodził się na umieszczenie jego zdjęcia. Także robione na naszym spacerze. Tyle że jego przy jakimś murku niedaleko jakiejś rzeki. Tutaj też zapytanie, na ile lat wygląda Filip?? xD


No i to na tyle. Było by więcej zdjęć żeby te panikary i panikarze nie piszczeli żeby nie wstawiać zdjęć z nimi. A że jestem dobrą przyjaciółką to trudno. Mam nadzieję że zaspokoiłam wasz głód zdjęć z mojego balu gimnazjalnego.
I tak tylko dodam na zakończenie, nie wiem czy uda mi się dzisiaj wstawić rozdział na Akademii, bo jestem dopiero na początku a spać mi się jeszcze chce.

Podsumowanie:
Moim zdaniem było super. Potańczyłam, pobawiłam się i pogadałam z przyjaciółmi z którymi się niedługo rozejdziemy. Mimo wcześniejszego uprzedzenia a także nagadywania o beznadziejności tego miejsca, stwierdzam że jest inaczej. Atmosfera także była znakomita, no jedynie kilka osób przyłapano na jaraniu w kiblu... Sala wystarczająco duża, jedzonko świetne chociaż danie główne mogło by być cieplejsze. I przyznam się bez bicia, pocałowałam się z Filipem podczas tańca wolnego. Jej, cudowne uczucie. Ale wiecie co, niepotrzebnie tyle jadłam. Teraz czuję że to wszystko mi w dupę pójdzie. Ogółem zabawa była świetna i pozdrawiam wszystkich balowiczów. Byli super.

czwartek, 5 czerwca 2014

Rozdział 24




      Byliśmy już niedaleko wejścia na moje podwórko, gdy zobaczyłem że przy furtce stoi jakaś kobieta. Gdy podeszliśmy bliżej, rozpoznałem ją. Była to matka Nathana. Zdziwiłem się bo po pierwsze, od wizyty w szpitalu do teraz jej nie widziałem a po drugie gdy złożyłem propozycję zamieszkania jej i Nathana u mnie, zgodziła się lecz nie przyszła. Wróciła do domu, męża.
- Matt, moglibyśmy porozmawiać?- zapytała gdy byliśmy tuż obok. Po jej wyrazie twarzy wiedziałem że to ważna sprawa.
- Oczywiście, zapraszam.- powiedziałem wskazując ręką aby wraz z resztą szła do wejścia.
- Matt, ja będę zmykała. Nie chcę przeszkadzać.- powiedziała Lena i pocałowała mnie w policzek. Potem przeszła na drugą stronę ulicy i ruszyła przed siebie a ja, Madge i pani Sky poszliśmy do domu. Zdjęliśmy kurtki, buty i zaprosiłem mamę przyjaciela do salonu.
- Może coś do picia?- zapytałem.
- Jeśli mogę to lemoniadę.
- To ja przyniosę a wy porozmawiajcie.- powiedziała ciotka a my usiedliśmy na fotelach w dużym pokoju.
- Nathan też lubi lemoniadę.- zaśmiałem się.- To o czym chciała pani rozmawiać?
- O moim synu.- wzięła łyk napoju który przed chwilką przyniosła Madge.- Chodzi o to że, nie jest mi to łatwo powiedzieć ale, no... Nathan jest adoptowany od bliskich mi osób.- spojrzała na mnie i była zdziwiona że nie reaguję. Przecież ja już to wiedziałem, więc po co udawać że o niczym nie mam pojęcia?
- Tak, wiem.
- Naprawdę? Mogę wiedzieć skąd?- zapytała. Jej mina mówiła że nie wie co się dzieje, że nic nie rozumie.
- Rodzice mi powiedzieli, znaczyy... bo oni mi się śnią gdy mają coś ważnego do powiedzenia. Kilka dni temu to się zdarzyło i dowiedziałem się wszystkiego.
- I wiesz o jego, no wiesz, mocach?- dopytała się kobieta.
- Tak, tak. Z resztą, nie on jeden ma niezwykłe zdolności.
- Jak to?
- Bo ja, Nathan, Emilly, Isabelle, Brandon i Tyler też mamy różne moce. Jedynie Cullenowie mają tą samą.
- Aha.- powiedziała powoli wszystko przyswajając.- Ale wracając do sedna sprawy. Chciałabym cię prosić o pomoc.
- Chyba wiem jaką.
- Tak, chciałabym abyś razem ze mną powiedział Nathanowi że nie jest moim biologicznym synem. Skoro jesteś jego prawdziwym bratem to może inaczej zareaguje.
- No nie wiem, ale można spróbować.
- A moglibyśmy to zrobić jeszcze dziś? Zależy mi na tym.
- Nie do końca mi się to uśmiecha, ale jeśli trzeba to trzeba.- uśmiechnąłem się.
- Świetnie! A gdzie on teraz jest?
- Już mówię.
         Powiedziałem jej wszystko. O tym jak walczyliśmy przeciw demonom i jak pomógł mi zabić Hyperiona, za co zapłacił wysoką cenę. O mało nie zginął, tak jak i ja. Powiedziałem jej także o tym co to jest Organizacja i dokładniej opowiedziałem jej o naszych mocach. Była zdziwiona ale słuchała z uwagą. I nie ma co jej się dziwić, nie każdy dowiaduje się z dnia na dzień że jej dziecko i jego przyjaciele są czarodziejami władającymi żywiołami i że walczą z demonami, wampirami i innymi kreaturami, takimi jak mieszańce. Po mojej, że tak to nazwę, opowieści, wyszliśmy z domu i pokierowaliśmy się do lecznicy Organizacji. Był to średniej wysokości budynek z ukośnie zbudowanym dachem szklanym. Cała budowla była biała, ozdobiona kremowymi kamieniami. Jedna ze ścian całkowicie pokryta była tymi kamieniami. Nie obył się też bez wielkich okien. Gdy weszliśmy do środka, pokierowaliśmy się do sali w której leżał Nathan. Weszliśmy do sali i pani Sky powitała czule swojego syna. Zaczęli o czymś rozmawiać a mnie zawołał lekarz, który najwidoczniej widział mnie jak wchodziliśmy.
- Matt, musimy porozmawiać.- powiedział poważnym głosem.
- Coś się stało?- zapytałem.- Zaraz wrócę, a wy se pogadajcie.- powiedziałem do matki Nathana i przyjaciela wychodząc na korytarz.
- Wdało się zakażenie.
- Ale jak to?- zamurowało mnie. Przecież mi nic nie jest a dostaliśmy sztyletami w tym samym czasie. I operację zaszycia rany też mieliśmy o tej samej godzinie i trwała dokładnie tyle samo czasu.
- Nie jesteśmy pewni, ale najwidoczniej w sztylecie, którym został zraniony Nathan, był zatruty. Oczywiście podawaliśmy mu wszystkie możliwe środki zwalczające czy nawet cofające, ale nic z tego. Próbowaliśmy ziołami lecz na nic.
- To może trzeba wezwać jakiegoś doświadczonego uzdrowiciela? No, trzeba działać!- krzyknąłem aż kilka pielęgniarek spojrzało na mnie i lekarza.
- Pewnie że byśmy to zrobili ale atak demonów nie tylko nas zaskoczył. Kilka innych budynków Organizacji, w tym Wielka Lecznica, zostały zaatakowane. Nasi medycy nie potrafią mu pomóc więc chyba jego los jest przesądzony.
- Chwilka, ja znam kogoś kto nada się na uzdrowiciela. W sumie, ta osoba też uczyła mnie tej sztuki i jest w tym bardzo dobra, mimo młodego wieku.
- Więc, kto to taki?
- Lena Jenkins. Już nie raz mnie uzdrawiała i jak widać, wychodzi jej to.
- Więc chcę abyście jutro się do mnie zgłosili i zaczniemy działać.
- Dobrze, do widzenia.- pożegnałem się i wszedłem do sali na której leżał mój przyjaciel, a raczej brat. Jego matka spojrzała na mnie wymownym spojrzeniem. Wiedziałem że nastał czas aby wszystko mu powiedzieć. Obawiałem się jego reakcji ale cóż, nadszedł na to czas. Usiadłem po lewej stronie łózka.
- Nathan,- zaczęła -musimy ci coś powiedzieć?- chłopak spojrzał na mnie, potem na swoją matkę i znów na mnie. Widział że jesteśmy przejęci.
- Co jest?- zaśmiał się jak obłąkany.- Jeśli chodzi o to że wdało się zakażenie i umrę, to to wiem.
- Nie, nie to. Czekaj, co!?
- No taka prawda! Zginę bo nikomu nie chce się wezwać doświadczonych medyków aby cofnąć zakażenie!- krzyknął i zmarszczył czoło.
- Skończ pieprzyc głupoty! Razem z Leną ci pomożemy, rozumiesz? A teraz słuchaj bo jest ważniejsza, znaczy równie ważna sprawa!- spojrzałem na panią Sky wymownym spojrzeniem. Pokiwała głową i zaczęła.
- Chodzi o to że,- wzięła wdech - jesteś adoptowany.- Nathan zaśmiał się. Spojrzał na swoją matkę, potem na mnie i na jego twarzy malowała się wściekłość i do jego oczu zaczęły napływać łzy. Pani Sky też zaczęła płakać, jedynie ja powstrzymywałem się, lecz czułem ze zaraz wybuchnę płaczem.
- Ale jest też w miarę dobra wiadomość. Znaczy, dobra nie jest ale dowiesz się kim byli twoi biologiczni rodzice.
- Więc, od kogo?- zapytał stanowczym tonem. Wziąłem wdech.
- Od moich rodziców.

______________________________________________________

Tak więc o to kończymy dzisiejszy rozdział. Powoli szykuję się na densing, jak to moja babcia mówi xD
Będzie, będzie zabawa! Będzie się działo, i nocy będzie mało! Będzie głośno, będzie radośnie i przetańczymy razem całą noc! OPAAA! 
Boże, ale mi szajba odwala... haha :)
Ale wracając, rozdział jest KRÓTKI ale taki miał być. Nie chciałam pisać jak Nathan zareaguje (przekleństwa polecą, niestety taka moja natura), więc nie jęczeć mi tu że krótkie jakby z dupy wyjęte! Hahaaha, lol co ja tworze?!
No, na poważnie to co myślicie o rozdziale? Nie licząc braków przecinków, literówek, błędów ortograficznych, stylistycznych, językowych i możliwego braku sensu to się podobało? Mam nadzieję.
Piszcie co myślicie o nim, jest to dla mnie ważne jak nigdy.
Także zostawiam was z tym co daje a ja o 18.00 będę się bawić!
Buziaki ;**
Elfik Elen
PS. Foty się pojawią (mejbi), ale na żadnej nie będzie mnie. MUAHAHAHAHAHAHAHAHAHA. Cierpcie.

niedziela, 1 czerwca 2014

Rozdział 23



     Gdy tylko dotarliśmy do górnej części budynku, okazało się że sytuacja była wręcz fatalna. Ivan miał rację, ledwo dało się obronić tę cześć Organizacji z dwóch powodów. Jednym był fakt że demonów to tutaj było co nie miara a naszych, jedynie cztery tuziny. Drugim powodem był demon-dowódca, Hyperion. Wyglądał jak ożywieniec skuty magmowym pancerzem. Miał dwa ciała, połączone ze sobą w miejscu pleców. Poruszał się zgrabnie na polu walki zabijając co chwila. Bez wahania włączyliśmy się do walki. Iss tupnęła mocno o podłogę i po chwili wszyscy wrogowie i niektórzy Zaklinacze, leżeli na ziemi. Dzięki użyciu mocy mojej przyjaciółki, w suficie zrobiła się dziura na tyle duża, żeby spora ilość padającego na zewnątrz deszczu mogła się przedostać do środka. Korzystając z okazji, razem z Leną powieliliśmy ilość wody i stworzyliśmy barierę oddzielającą nas, Zaklinaczy i Złodziei, od demonów i Hyperiona. Lena zamroziła wodną kopułę a słychać było okrzyki wrogów i gdzieniegdzie lód zaczął pękać. To było pewne że za moment bariera padnie a my możemy pożegnać się z życiem. I tak też się stało, osłona została zniszczona i z każdej możliwej strony, zaczęto nas atakować. Tyler stworzył łańcuch piorunów, który skierował w nadchodzące demony. Siła zaklęcia była na tyle ogromna, że padli martwi na ziemię. Lecz nadchodzili następni. Emilly skupiła swoją całą moc.
- Na ziemię!- krzyknęła i wszyscy ukucnęli. Po chwili stworzyła puls ognia, który podpalił i zabił większość wrogów. Następnie wstaliśmy i walczyliśmy dalej. Widziałem jak Nathan tworzy tornado, które kierował w Hyperiona. Udało mu się, jego czar złapał demona i uwięził w środku. Zawołałem Lenę, stworzyliśmy sobie łuki o ostrzeliwaliśmy wodnymi strzałami tornado Nathana. Lecz to było na nic. Ani razu nie trafiliśmy bo jakimś cudem Hyperion unikał naszych strzał. Po chwili wypadł z tornada, które zniknęło zabijając kilka innych demonów. Wściekły dowódca tej wrogiej armii, zaczął biec w naszym kierunku.
- Kto jak kto, ale Brandon by się nam przydał.- powiedziała Emilly dobiegając do nas razem z Isabelle. Tyler po chwili także do nas dobiegł. I jak na zawołanie pojawił się Brandon. Hyperion był coraz bliżej i po drodze zabił czworo Zaklinaczy, chyba powietrza lecz brat Emilly był szybszy i stworzył barierę, która osłoniła nas i odbiła demona gdzieś w tłum.
- Gdzieś ty był!?- pytała z wyrzutami Emilly.
- Nie wiem czy wiesz, ale dotarcie tutaj to istna rzeźnia! Musiałem nieźle powalczyć aby tu się zjawic, więc proszę cie siostra, zamknij się i walcz.- powiedział ciskając kulą ognia w jednego z demonów.
- Czyli oni przejęli dolną cześć budynku?- zapytał Nathan.
- Niestety. Ale da się ich pokonaj, jeśli zabijemy ich przywódcę.- mówił Brandon znów zabijając demona ognistą kulą. Nie zadawaliśmy więcej pytań, zaczęliśmy walkę na nowo. Kałuż na tym piętrze było tyle, że mogłem swobodnie walczyć bez większego zmartwienia. Stworzyłem kilka wodnych kul, które rzuciłem w górę. Niektóre trafiły wrogów, niektóre nie. Lena zamrażała wrogów a następnie zabijała ich, wcześniej stworzoną, włócznią. Emilly ostrzeliwała wrogów ze swojego łuku, Nathan wdał się w wir walki wręcz ze swoim powietrznym mieczem. Tyler zaginął w akcji, lecz dalej żył o czym świadczyły pojawiające się znikąd błyskawice. Był jedynym obecnym tutaj Zaklinaczem Błyskawic, więc wydawało się logiczne że żyje. Brandon także gdzieś przepadł. Ja natomiast, tworzyłem to wodne kule, to jakieś wodne pasy i udawało mi się pozbawić życia kolejnych wrogów. Lecz to nie miało sensu, oni będą cały czas napływać, puki Hyperion nie zginie. Zwołałem swoich przyjaciół i poprosiłem Brandona o stworzenie bariery. Zrobił to i zacząłem mówić.
- Słuchajcie, ta walka nie ma sensu, bo puki Hyperion nie zginie, oni będą napływali jak fala przypływu! Musimy się go jakoś pozbyć, bo inaczej przegramy.
- Masz rację, tylko jak masz zamiar to zrobić? On ma dwie pary rąk i jest wprawionym zabójcą. Nie pokonamy go bez walki wręcz, która jest zupełnie niemożliwa, bo od razu pozbawi któregoś z nas życia.- powiedziała Iss.
- Trudno, ja mogę się poświecić. I tak nie mam za wiele do stracenia.- powiedziałem spuszczając wzrok.
- Czyś ty już na głowę upadł?! Nie możesz zginać!- krzyknęła Lena a w jej oczach pojawiły się łzy. Podszedłem do niej, przytuliłem i spojrzałem w oczy.
- Dlaczego nie? 
- Bo cię kocham i potrzebuję.- powiedziała wtulając się mocniej.
- Aby ktoś żył, ktoś musi się poświecić.- pocałowałem ją i puściłem. Wyszedłem za barierę i obejrzałem się za siebie. Lena płakała, Iss i Emilly także zaczęły. Brandon ukucną z bezsilności a Nathan podbiegł do mnie.
- Zawsze byliśmy razem, więc teraz także.- powiedział i razem wtopiliśmy się w tłum. Po drodze do Hyperiona udało nam się zabić trzydzieści demonów a gdy stanęliśmy twarzą w twarz z dowódcą demonów, zaczęła się walka. Hyperion rzucił się początkowo na Nathana. Wróg próbował wbić mu jeden ze swoich noży, lecz ten odbijał od siebie ataki. Korzystając z okazji, stworzyłem swój trójząb i zaatakowałem Hyperiona. Wbiłem mu ostrza broni w jedno z ciał. Krzyknął przeraźliwie i odrzucił mnie i Nathana na przeciwległą ścianę. Osunęliśmy się z jękiem, a gdy demon podbiegł do nas, stworzyłem wodny dysk, który odbił lecący w moim kierunku nóż. Wstaliśmy, chwyciliśmy za bronie i zaczęliśmy znów walkę z wrogiem. Walka była wyrównana. Ten miał dwa ciała i nas też było dwóch. Ja zająłem się tą brzydszą częścią. Chuchnął mi w twarz. Miał śmierdzący oddech. Pomachałem dłonią pod nosem, rozprowadzając ten smród. Zrobiłem zamach trójzębem, lecz ten się obronił. Kolejne podejście lecz także zakończone niepowodzeniem. Teraz Hyperion wyciągnął rękę i machnął przy mojej twarzy nożem. Udało mi się schylić i uciąć mu jedną z nóg. Całe cielsko wroga przechyliło się na lewo. W międzyczasie Nathan także uciął mu nóżki, dzięki czemu padł na ziemię. Lecz nie był to koniec walki. Dalej miał sprawne ręce. Jednymi powstał a drugiej pary używał do walki. Zrobił zamach leczmy obróciliśmy się i mierząc swoimi broniami, przecięliśmy go na dwie części. Jedna padła martwa na ziemię, a druga dalej się ruszała. Podeszliśmy do ruchliwej części i spojrzeliśmy na nią. Na twarzy Hyperiona pojawił się uśmiech i po chwili poczułem ogromny ból brzucha. Spojrzałem na Nathana. Miał wbity nóż. Wróciłem wzrokiem do siebie i spojrzałem na obolałe miejsce. Także miałem wbity sztylet a na dodatek, na pół żywy demon ciągle go wpychał. Poczułem jak odchodzą mi siły ale także przybywa energii. Zacisnąłem rękę i po chwili trójząb zamienił się we włócznię, która przebiła Hyperiona w miejscy serca. Nathan korzystając ze swojej mocy, odepchnął go od nas.Hyperion odlatując, wyciągnął nam także noże z brzuchów, co sprawiło jeszcze więcej bólu. Ukucnęliśmy na ziemię, łapiąc się w krwawiące miejsce. Po chwili padliśmy na ziemię. Kątem oka widziałem jak Nathan traci przytomność, demony uciekają w popłochu i jakieś postacie przybiegają do nas. Nie widziałem twarzy, tylko sylwetki i to zniekształcone. Poczułem jak całkowicie tracę silę i o chwili i ja straciłem przytomność.

_______________________________________________________

Jeszcze dzisiaj pokaże się rozdział na Akademii i potem wracamy do naturalnego biegu rzeczy, czyli inaczej mówiąc, normalnego dodawania rozdziałów.
Dzisiejszy jest krótszy niż zwykle, bo poświęcony w całości walce z demonami. I z resztą, byłam zdziwiona gdy zobaczyłam że jest zapisany jako wersja robocza bo byłam pewna że go wrzucałam. A tu taka niespodzianka...
I od razu się wytłumaczę. Nie jestem dobra w opisywaniu walk wręcz, więc opisy tych że walk, mogą dawać wrażenie pisanych "na odwal". Ale tak nie jest, więc nie piszcie mi to jak beznadziejnie opisuję.
Spodziewaliście się takiego zakończenia?? Jestem ciekawa waszych komentarzy, więc łapcie za klawiatury i pisać mi coś!
I mogę wam zdradzić, że w kolejnym rozdziale lub za dwa, Nathan dowie się że jest bratem Matta.
Pozdrawiam,
Elfik Elen